Miron Białoszewski długo mierzył się z najważniejszym doświadczeniem swego życia. Przez 20 lat dzielił się z przyjaciółmi wspomnieniami z sierpnia i września 1944 r., ale nie potrafił napisać o tym ani słowa. Z czasem uświadomił sobie, że zagładę Warszawy odda tylko dochowując wierności samemu sobie. Zdecydował się na polszczyznę potoczną, nie wahał się użyć neologizmów i rytmizacji. Wspomnienia zapisał, wystrzegając się patosu. Powstanie obserwował z perspektywy piwnic, kuchni w podwórzach, bram dających schronienie przed ostrzałem niemieckich strzelców wyborowych.
Zilustrowanie tej prozy muzyką wydawało się zajęciem karkołomnym. Mateusz Pospieszalski odniósł jednak sukces. Wsłuchany w rytm narracji Białoszewskiego, wrażliwy na słowo, zawarł w swych kompozycjach huk pożarów, wizg bomb i terkot broni. Tak jest w dynamicznym, szarpiącym nerwy utworze „Nie jedni w biegu”: „Lecimy. Boso. Ogrodową. Barykada. Przeciskamy się. Do Solnej. Lecą belki. Szum. Spadają w ogień. Solną. Do Elektoralnej. Barykada. Przeciskamy się. Dalej. Do placu Bankowego. Po lewej stronie. Cały dom – jeden płomień. Wielkie ognisko na trzy piętra”.
Każda część oratorium ma odmienny nastrój, inne tempo. Utwór „Szafy” rozpoczyna się lirycznie, niczym kołysanka czasu wojny. Gdzieś daleko odzywają się serie z broni maszynowej. Nagle noc rozrywa odgłos nadlatującego pocisku. Ludzie rzucają się do ucieczki, schron może stać się ich grobem. W „Litanii piwnic” Pospieszalski przywołuje modlitwę zaczynającą się od słów: „Od bomb i samolotów – wybaw nas, Panie,/ Od czołgów i goliatów – wybaw nas, Panie”. W jego muzyce słychać wycie nurkującego bombowca, rumor sypiących się cegieł i brzęk rozbitego szkła. W „Studni w poprzek” oddano klaustrofobiczną atmosferę kanałów, którymi powstańcy i cywile szli z placu
Krasińskich na Nowy Świat. „Podobno przeszliśmy po dwóch trupach – pisał Białoszewski. – Coś mi się chyba ze dwa razy plątało pod nogami. A w ogóle nie czuło się nic prócz chlup – chlup... i ulgi. I tego, że się idzie do Śródmieścia. Na Starym Mieście musiało być zupełne piekło, skoro miało się tak otępiałe oczy i nos”.
Twórcy oratorium przekazują prawdziwe emocje – entuzjazm, strach, nadzieję. Dzięki temu śmiałemu projektowi tragedia stolicy staje się ponadczasowym symbolem wojny i ludobójstwa.