W weekend występowała na festiwalu "Chopin i jego Europa". Zanim usiadła przy fortepianie, już w Filharmonii Narodowej w Warszawie dostała entuzjastyczne brawa, owacje po koncercie trwały kilkanaście minut.
68-letnia Martha Argerich należy do ginącego gatunku artystycznego: wirtuozów fortepianu. Pianistów elektryzujących swą grą tak, że ciarki przechodzą nam po plecach. Kiedyś potrafili to Rubinstein, Horowitz i Richter, wcześniej Paderewski, Rachmaninow lub Hofman. Wszyscy dawno odeszli.
Oczywiście nie brakuje dzisiaj wybitnych pianistów, a nawet, obiektywnie patrząc, młodsze generacje grają lepiej, z większą techniczną biegłością i pewnością siebie. Ale niesłychana sprawność przy klawiaturze bywa ich zmorą.
Współczesnym gwiazdom wydaje się bowiem, że to wystarczy, że nie trzeba już zbytnio zagłębiać się w nuty.
Niektórzy zaś czynią dokładnie odwrotnie. Mając ogromne możliwości techniczne, zaczynają badać każdy konstrukcyjny detal utworu. Zamieniają się w dociekliwych naukowców, zapominając, że w muzyce najważniejsze są emocje. Tymczasem kiedy gra Marta Argerich, mamy pewność, że w tym, co proponuje, zawarte są jej autentyczne, własne przeżycia.