Płyta pokazuje, że szkockie korzenie są coraz ważniejsze dla gitarzysty. Mark Knopfler odchodzi od rockowych i popowych brzmień Dire Straits. Fascynuje go blues – wspaniały jest „You Can’t Beat the House”, ale przede wszystkim folk.
Ważną rolę w muzycznym przeobrażeniu artysty odegrały podróże za ocean i spotkania z instrumentalistami country w Nashville. Ale tak naprawdę odkrywał w sobie wtedy dziedzictwo dzieciństwa spędzonego w Glasgow, skąd folk trafił do Ameryki. Delikatny walczyk „Monteleone” Knopfler poświęcił lutnikowi i sklepowi z instrumentami, które podziwiał zza szyby jako chłopiec w krótkich spodenkach. I tak to się zaczęło.
W „Before Gas and TV” opiewa czasy, kiedy ludzie spotykali się wokół ogniska albo kominka. Muzykowali i opowiadali o dalekich krajach. W większości melancholijnych piosenek sportretował ludzi, którzy ciężko pracowali na chleb. Musieli mieć twarde karki i silne muskuły.
W kompozycji „Border Reiver” śpiewa o kierowcy ciężarówki – jednym z wielu, jakich zapamiętał z czasów, gdy mieszkał przy drodze A1 łączącej północ i południe Wielkiej Brytanii. Wspomina sprzedawców z jarmarku, tragarzy owoców i warzyw. Obieżyświatów. Właśnie od nich, szukających szczęścia daleko od rodzinnych stron, nauczył się pozdrowienia „Get lucky”.
Najbardziej przejmującą piosenką jest „Piper to the End”. Knopfler dedykował ją wujkowi Freddiemu. Był dudziarzem w Royal Highland Regiment. Zginął, zagrzewając do ataku swoich batalionowych kolegów pod Arras w maju 1940 r. Miał zaledwie 20 lat. Muzyk go nie znał, ale wojenna historia od dzieciństwa robiła na nim wielkie wrażenie. Podobnie jak szkocka, mająca celtyckie korzenie, muzyka, którą grał wujek Freddie.