Reklama

Robbie Williams chce zbawić pop

Po porażce ostatniej płyty zniknął z muzyki na kilka lat. Dobrze przygotował się do nowej premiery – napisał piosenki na miarę dawnych przebojów

Aktualizacja: 13.11.2009 20:02 Publikacja: 13.11.2009 01:10

Robbie Williams reality killed the video star EMI 2009

Robbie Williams reality killed the video star EMI 2009

Foto: Rzeczpospolita

„Nie nazywajcie tego powrotem, spójrzcie, co wynalazłem”, śpiewa teraz w utworze „Last Days of Disco”. Ten wers podpowiada, że Robbie się nie zmienił, nadal jest mistrzem autoreklamy. Tym razem ma powód – nagrał świetny album.

Nie szuka nowych muzycznych lądów jak na nieudanej „Rudebox”, lecz trzyma się własnej ścieżki. Potwierdza, że jest artystą osobnym, czasem dziwacznym, ale bardzo utalentowanym i czerpiącym z najlepszych wzorów.

Williams lubi utwory grane z rozmachem; ma ego i predyspozycje na miarę najwspanialszych brytyjskich muzyków. W wykonanej z orkiestrą symfoniczną i chórem „Morning Sun” czerpie z balladowego dorobku Eltona Johna i nowatorskich produkcji The Beatles z lat 60. Znów uruchamia moc swej melancholii, oczarowuje nią, przelewa w słowa. Takie otwarcie to wyraźny sygnał dla starych fanów: nie bójcie się, porzuciłem egzotyczne pomysły, znów jestem trochę nieszczęśliwym, a trochę zabawnym facetem.

Nazwa płyta nawiązuje do głośnego utworu „Video Killed the Radio Star” Buggles z 1979 r., który symbolicznie rozpoczął erę popu. Nakręcony do niego wideoklip był pierwszym, jaki pokazała MTV. Williams odwrócił znaczenie tytułu – sugeruje, że telewizyjni celebryci zostaną pokonani przez artystów z krwi i kości. Postanowił zaprezentować prawdziwą wartość muzyki, odwołując się do ulubionych twórców i włączając elementy ich dorobku w swe utwory. To nie popis erudycji, ale wyznanie miłości do muzyki rozrywkowej i manifest autora, który wniósł do jej archiwów własny charakterystyczny styl.

Williams po raz pierwszy cofa się do czarnych brzmień lat 50. i 60. – słychać motywy rodem z Motown („Won’t Do That to You”) i naiwne balladowe tony typowe dla nurtu doo-wop („You Know Me”). Robbie posyła subtelne ukłony grupom Pet Shop Boys i Eurythmics („Las Days of Disco”), Depeche Mode („Difficult for Weirdos”), Davidowi Bowiemu („Deceptacon”), a nawet Mickowi Jaggerowi („Do You Mind”), choć ten ostatni utwór jest tylko naśladownictwem i powinien wylądować w szufladzie z odrzutami.

Reklama
Reklama

Williams to wciąż znakomity tekściarz – trzeźwo i szczerze opisuje paradoksy popularności, swoją odmienność i egocentryzm. Nie pogubił się w popowej grze, przeciwnie – jest jej mistrzem.

„Nie nazywajcie tego powrotem, spójrzcie, co wynalazłem”, śpiewa teraz w utworze „Last Days of Disco”. Ten wers podpowiada, że Robbie się nie zmienił, nadal jest mistrzem autoreklamy. Tym razem ma powód – nagrał świetny album.

Nie szuka nowych muzycznych lądów jak na nieudanej „Rudebox”, lecz trzyma się własnej ścieżki. Potwierdza, że jest artystą osobnym, czasem dziwacznym, ale bardzo utalentowanym i czerpiącym z najlepszych wzorów.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Reklama
Reklama