W jaki sposób, startując z mało liczącej się w tym biznesie Słowenii, da się wpłynąć na ewolucję światowej muzyki? Jak grać przez blisko 30 lat i wciąż móc konkurować świeżością pomysłów z młodymi kapelami? O to wszystko warto by zapytać grupę Laibach, czwartkowego gościa Palladium.
Jej repertuaru nie porównamy z niczym. Ciężar, brud, mrok nakierunkowuje skojarzenia na industrial, i to pierwszy trop. Majestatycznym klawiszowym pasażom oraz monumentalnym partiom wokalnym bliżej jednak do opery niż do odgłosów rozpędzonej fabrycznej maszynerii.
Do tego dochodzi jeszcze elektronika, syntetyczne perkusje, bezduszne kombinacje zaprogramowanych dźwięków rodem z wielkomiejskich klubów, sample. Laibach nie poprzestaje wcale na szalonych autorskich koncepcjach. Na niesamowitym „Let It Be” znalazły się alternatywne wersje utworów z ostatniego albumu The Beatles, nagrany przed trzema laty wybitny „Volk” cytuje hymny różnych narodów.
O międzynarodowym sukcesie Słoweńców świadczy wiele. We Włoszech przygotowano im album w hołdzie. Niemiecki Rammstein mocno oparł się na pomysłach grupy, brytyjska opiniotwórcza oficyna Mute ją zakontraktowała. Amerykanie wykorzystali zespół Dani Frasa i Jani Novaka w komiksach, grach, filmowych superprodukcjach. Gorąca polska publiczność może stać się kolejnym elementem układanki, zwłaszcza że najpierw rozgrzeje ją brytyjski trance’owy Juno Reactor.