W niedzielę w parku Sowińskiego wykona on jednak utwory z solowego albumu „Elect the Dead”. I zrobi to w towarzystwie orkiestry symfonicznej.
Fonograficzny debiut wokalisty z 2007 r. przyjęto z mieszanymi uczuciami. Podczas gdy część ludzi chwaliła jego ekspresję i wszechstronność, inni mówili raczej o podupadłym śpiewaku z irracjonalnymi operowymi ambicjami, realizującym swe rozdmuchane, niedopracowane pomysły. Oczywiście miłośnicy wylewali w ten sposób żal związany z zawieszeniem System of a Down, niezrozumiałym o tyle, że porozumienie między Tankianem i gitarzystą Daronem Malakianem wydawało się czymś niepowtarzalnym.
Niemniej w krytyce coś musiało być na rzeczy, skoro wydawane pod szyldem kapeli płyty (od „System of a Down” począwszy, a na „Hypnotize” skończywszy) zgodnie chwalono, a krążek zrobiony na własną rękę podzielił odbiorców. Jasne, Tankian może nagrać wszystko, talentu wystarczy. Czy jednak powinien to robić?
Sam zainteresowany nie przejął się złymi ocenami w ogóle, jak przystało na radykalnego w sądach, przewrażliwionego na punkcie swobody działania artystę.
Zainteresował się pracą z klasycznie kształconymi instrumentalistami jeszcze przy okazji pierwszych eksperymentów z muzyką filmową. Spędził ponad rok, przearanżowując piosenki z pomocą The Auckland Philharmonia Orchestra. Wydał nowe wersje i ruszył w trasę. Jeszcze nie znudził się formułą, bo współpracuje z różnymi orkiestrami. W Warszawie towarzyszyć będzie mu ta Polskiego Radia.