Organizator Mariusz Adamiak powrócił do idei imprezy skomasowanej do czterech dni, tak jak w jej początkach. Zapewne mało kto pamięta, że pomysł festiwalu zrodził się z chęci konkurowania z Jazz Jamboree. Adamiak, który był wtedy szefem klubu Akwarium, miał już doświadczenie w sprowadzaniu zagranicznych sław. Zaczął w 1990 r. od kwintetu Tony’ego Williamsa, a więc z bardzo wysokiego pułapu, bo Williams był przecież perkusistą legendarnego kwintetu Milesa Davisa.
Rok później śpiewała w Akwarium Betty Carter, a w 1992 r. odbył się pierwszy trzydniowy festiwal Warsaw Summer Jazz Days. Zagrali wówczas: Modern Jazz Quartet, John McLaughlin, Chick Corea & Friends, Steve Coleman i trio Kenny Wheeler/Ralph Towner/Gary Peacock. Ten program wszyscy uznali za sensację.
Jeśli wziąć pod uwagę liczbę artystów z najwyższej jazzowej półki, to najatrakcyjniejsze festiwale odbyły się w latach 2004 i 2009. Trudno jednak ciągle zapraszać te same sławy. Wychodząc z założenia, że nowe nazwiska wymagają promocji, Mariusz Adamiak zaprosił w tym roku również mniej znane szerszym kręgom słuchaczy zespoły.
Gwiazdą pierwszego dnia festiwalu będzie dawno w Polsce nieoklaskiwany saksofonista Paharoah Sanders. Ten sędziwy muzyk cieszy się sławą jednego z ostatnich żyjących, którzy grali niegdyś w zespole Johna Coltrane’a. Ale to niejedyny powód, dla którego Sandersa warto posłuchać. Wyraziste brzmienie jego saksofonu, sięganie do etnicznej muzyki afrykańskiej i ekspresja to cechy charakterystyczne pozwalające rozpoznać jego styl.
Londyński Portico Quartet jest niezwykle popularny w Wielkiej Brytanii dzięki oryginalnemu podejściu do kształtowania brzmienia. Zaliczanie go do nurtu nu-jazzu, co czynią niektórzy krytycy, jest błędem, bo to znakomity improwizowany jazz.