To źle świadczy o tzw. majors czyli fonograficznych koncernach, z których właściwie tylko Verve regularnie wydaje jazzowe płyty. Coraz gorzej ma się natomiast Blue Note, który obstawił kilku czołowych artystów i spoczął na laurach.
Drugie spostrzeżenie, to pojawienie się artystów, którzy w Polsce są mało znani. Sięgnijmy do kategorii „Najlepszy wokalny album jazzowy”. Na pięć nominacji tylko dwa nazwiska są znane. To oczywiście Dee Dee Bridgewater i jej znakomity album „Eleanora Fagan (1915-1959): To Billie With Love From Dee Dee”. Zdziwiłbym się, gdyby nie pokonała konkurencji: Freddy’ego Cole’a, Gregory’ego Portera, Denise Donatelli i Lorraine Feather.
O tych dwóch ostatnich nigdy nie słyszałem. Z trudem znalazłem jakieś ślady na YouTube i zachodzę w głowę, jak mogło dojść do takiej pomyłki głosujących. Te damy nie wystają ponad przeciętną wokalistek pospolitych klubów. Umiejscowienie tu Portera zdziwiło mnie z innego powodu. To ciekawy wokalista, już niemal weteran ale z pogranicza soulu i gospel do jazzu zbliżający się bardzo rzadko.
Ciekawie zapowiada się rywalizacja w kategorii „Najlepszy album współczesnego jazzu”, gdzie trafiają bardziej nowoczesne, czytaj elektryczne i funkowe brzmienia. Tu moim faworytem jest John McLaughlin i jego ostatni album „To The One” wydany w niezależnej oficynie. Ale gdyby wygrał mój ulubiony organista, zwalisty Joey DeFrancesco z płytą „Never Van Say Goodbye” też bym się ucieszył. Kiedy wiosną podziwiałem jego grę w trio Davida Sanborna na Jazzie nad Odrą we Wrocławiu zastanawiałem się, dlaczego żaden z organizatorów festiwali nie zaprasza go na koncert z jego własnym zespołem. To co wyprawia na organach Hammonda B3 zapiera dech.
Nie lekceważyłbym nominacji dla najlepszego z basistów/kontrabasistów Stanleya Clarke’a za trudno w Polsce dostępną płytę „The Stanley Clarke Band”. Widziałem ich na żywo w Rotterdamie z błyskotliwą Japonką Hiromi przy fortepianie. To znakomity zespół wywołujący aplauz nawet wymagającej publiczności, ale płyty nie znam. Pianista Jeff Lorber i jego grupa Fusion dostali nominację za płytę „Now is the Time”. Ale za tym muzykiem nigdy nie przepadałem, jest za łagodny, wręcz cukierkowy.