Reklama

Blaski i cienie debiutu, czyli Polacy śpiewają po angielsku

Sorry Boys, od dwóch lat nagradzana krajowa grupa, dopiero teraz wydała pierwszą płytę „Hard Working Classes”. Godną uwagi

Publikacja: 06.12.2010 01:00

Sorry Boys "Hard Working Classes" Mystic Production 2010

Sorry Boys "Hard Working Classes" Mystic Production 2010

Foto: Rzeczpospolita

Sorry Boys należy do tych zespołów, które zaistniały w Polsce dzięki zagranicznym rekomendacjom. Mieli świetne recenzje po finale międzynarodowego konkursu GBOB Challenge w grudniu 2008 r. w londyńskim klubie Scala.

Rok później Polska Akademia Muzyczna w Londynie jednogłośnie uznała ich za największą nadzieję polskiej sceny muzycznej. Zwracano uwagę na wokalistkę Izabelę Komoszyńską, autorkę tekstów i współkompozytorkę.

Informacje, jakie dotarły do mnie z firm muzycznych, które dostały propozycję wydania debiutanckiego krążka, wywołały sprzeczne emocje. Imponowało, że muzycy nie zgadzają się na skrócenie piosenek do trzech minut, by ich single mogły zaistnieć na antenie radiowej; natomiast żałowałem, że nie chcą dać się namówić na śpiewanie po polsku.

Słuchając „Hard Working Classes”, miałem wrażenie podobne do tego, jakie towarzyszyło premierze debiutanckiej płyty Edyty Bartosiewicz „Love”. Czuło się duży potencjał, ale i zawód, że piosenki są śpiewane po angielsku. Niestety, w tekstach Sorry Boys uderza ogólnikowość i naiwność. Słowo jest tylko muzyczną barwą. Tymczasem powinno mieć znaczenie.

Najciekawszy jest tytuł „Hard Working Classes” nawiązujący do piosenki Johna Lennona. Wydaje się ironiczny: kiedyś najtrudniejsze były relacje polityczne i społeczne, a po zakończeniu „zimnej wojny”, w czasie odprężenia – oziębiły się stosunki międzyludzkie. Brak nadziei na cokolwiek. Tak przynajmniej wynika z „No Saviour”. Generalnie wolę słuchać śpiewu Izabeli Komoszyńskiej – jak pięknie brzmiącego instrumentu.

Reklama
Reklama

O muzyce Sorry Boys zwykło się mówić, że jest w klimacie Cocteau Twins, sztandarowego zespołu firmy 4AD. To prawda, ale jest zdecydowanie bardziej rytmiczna i pod tym względem przypomina pierwsze albumy U2.

Najlepsze jest monumentalne i mające posmak muzyki metafizycznej „Salty River”, liryczne „Cancer Sign Love” czy najpiękniejszy na płycie „Trains Go Everywhere” – niesamowity, współczesny blues. Decydujący będzie drugi album. A po nim.. trzeci.

[i]Sorry Boys

hard working classes

Mystic Production2010[/i]

Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama