Sorry Boys należy do tych zespołów, które zaistniały w Polsce dzięki zagranicznym rekomendacjom. Mieli świetne recenzje po finale międzynarodowego konkursu GBOB Challenge w grudniu 2008 r. w londyńskim klubie Scala.
Rok później Polska Akademia Muzyczna w Londynie jednogłośnie uznała ich za największą nadzieję polskiej sceny muzycznej. Zwracano uwagę na wokalistkę Izabelę Komoszyńską, autorkę tekstów i współkompozytorkę.
Informacje, jakie dotarły do mnie z firm muzycznych, które dostały propozycję wydania debiutanckiego krążka, wywołały sprzeczne emocje. Imponowało, że muzycy nie zgadzają się na skrócenie piosenek do trzech minut, by ich single mogły zaistnieć na antenie radiowej; natomiast żałowałem, że nie chcą dać się namówić na śpiewanie po polsku.
Słuchając „Hard Working Classes”, miałem wrażenie podobne do tego, jakie towarzyszyło premierze debiutanckiej płyty Edyty Bartosiewicz „Love”. Czuło się duży potencjał, ale i zawód, że piosenki są śpiewane po angielsku. Niestety, w tekstach Sorry Boys uderza ogólnikowość i naiwność. Słowo jest tylko muzyczną barwą. Tymczasem powinno mieć znaczenie.
Najciekawszy jest tytuł „Hard Working Classes” nawiązujący do piosenki Johna Lennona. Wydaje się ironiczny: kiedyś najtrudniejsze były relacje polityczne i społeczne, a po zakończeniu „zimnej wojny”, w czasie odprężenia – oziębiły się stosunki międzyludzkie. Brak nadziei na cokolwiek. Tak przynajmniej wynika z „No Saviour”. Generalnie wolę słuchać śpiewu Izabeli Komoszyńskiej – jak pięknie brzmiącego instrumentu.