To miejsce jedyne w swoim rodzaju, pełne kontrastów, w którym na każdym kroku słychać dobrą rockową muzykę, a na każdym rogu znajdziemy kiosk ze wspaniałą kawą. Tak funkcjonuje Seattle.
Będzie to spacer w deszczu, bowiem w Seattle pada praktycznie cały czas. Miasto leżące nad Zatoką Puget u wybrzeży Pacyfiku jest spowite gęstymi chmurami wiele miesięcy w roku. „Także nie dziw się, że pijemy tyle kawy, no i że to właśnie tu narodził się grunge” – śmieje się Ethan, mój przyjaciel i przewodnik po Seattle, wokalista undergroundowego zespołu The Vexx. Mam szczęście zwiedzać Szamaragdowe Miasto (ang. Emerald City), nazywane tak od koloru wody, nad którą leży, w towarzystwie lokalnych muzyków. Dzięki temu trafiam do miejsc w przewodnikach raczej nieopisywanych, a moi znajomi i napotkani ‘seattleczycy’ – niezwykle przyjaźni i otwarci – opowiadają wiele ciekawostek.
[srodtytul]Muzyka i narkotyki[/srodtytul]
I tak dowiaduję się, że Seattle jest jednym z najbardziej liberalnych miast USA. Odsetek osób otwarcie przyznających się do homoseksualizmu oraz ateizmu jest tu podobno najwyższy w całych Stanach. Jednocześnie jest tu najwięcej samobójstw, za które winą obarczana jest często depresyjna pogoda. Nie przez przypadek tu właśnie powstał grunge. Nie była to muzyka lekka, łatwa i przyjemna a zaangażowany rock, z tekstami mówiącymi często o poważnych problemach (i tych politycznych, i społecznych). Z pewnością muzyka wyrażająca, a i budząca, bardzo intensywne emocje.
Zespoły, takie jak Mudhoney, Mother Love Bone, Pearl Jam, Soundgarden, Temple of the Dog, Alice In Chains powstały właśnie w Seattle. Nie wymieniam tu celowo sztandarowej grupy grunge’owej - Nirvany, ponieważ choć są oni związani z Seattle, tu właśnie tworzyli i zdobyli międzynarodowy rozgłos, formacja powstała w położonym nieopodal Aberdeen.