Sobotni wieczór w niewielkiej, pięknie odnowionej sali Tetaru Polskiego zapowiadał się na wydarzenie, ale chyba nikt nie przypuszczał, że 80-letni pianista Ahmad Jamal jest w tak wybornej formie. Do Bielska-Białej przyjechał ze swoim kwartetem: kontrabasistą Jamesem Cammackiem i dwoma perkusistami: nowym w zespole Herlinem Rileyem i Portorykańczykiem Manolo Badreną.
Najdłużej występuje i nagrywa z Cammackiem, co zaowocowało niemal telepatycznym porozumieniem. Jamal stworzył swój niepowtarzalny, wyrazisty styl już w latach 50. Perkusyjne uderzenia w klawiaturę łączy z wirtuozerskimi pasażami i melodyjną frazą.
Każdy jego temat trzymał w napięciu, zaskakiwał zmianami tempa, wtrąceniami, jakby z innego utworu. To były kompozycje, rozwijające się w mini-suity z kilkoma zróżnicowanymi częściami. Zespół w zadziwiający sposób wyczuwał intencje lidera dając mu mocne rytmiczne wsparcie. Pomiędzy Cammackiem, a Rileyem wywiązała się nawet zapierająca dech rywalizacja, kto bardziej skomplikuje rytm, kto podzieli takt na jeszcze krótsze interwały. Badrena okazał się tu zdystansowanym kolorystą wzbogacającym brzmienie dźwiękami wydobywanymi z pokaźnego arsenału perkusjonaliów. Urzekająco zabrzmiała ballada „Papillon”, chyba tylko Jamal potrafi grać nastrojowe tematy tak ekspresyjnie nie tracąc ich romantycznego charakteru.
Zapowiadający występ Jan „Ptaszyn” Wróblewski przyznał się, że już od pół wieku fascynuje go tylko jedna kompozycja Ahmada Jamala, przebojowa „Poinciana”. Nasz weteran przez cały koncert słuchał występu zza kulis i nie krył zachwytu muzyką mistrza. Ale kiedy Jamal zaintonował pierwsze akordy „Poinciany”, zakręcił się z zachwytu i krzyknął „Ach”! To była interpretacja, której nie zapomni nikt, kto był w sobotę w Teatrze Polskim. Chwytliwy temat pojawiał co chwila w różnych tonacjach i tempach. Jamal zrobił z niego hymn na cześć własnego stylu pianistycznego.
Po wielkim finale Ahmad Jamal otrzymał nagrodę Anioła Jazzowego, wielką statuetkę z brązu, którą podniósł wysoko do góry, a następnie kiwnął ręką do muzyków zespołu zapraszając ich na uroczysty bis. Nielicznym szczęśliwcom udało się później przebić do garderoby artysty i zdobyć upragnione autografy. To był jeden z najlepszych koncertów w historii Zadymki.