Wokalistka nie ma żadnych związków z Rosją i jest Hiszpanką. Nazywa się Lourdes Hernández.

Gdyby nie powiedziała, że była kiedyś związana z alternatywą; gdyby nie zdobyła się na poważną jak na jej wiek deklarację, że po latach życia w undergroundzie postanowiła zaistnieć w głównym nurcie muzycznych wydarzeń, nikt nie nazwałby jej nagrań komercyjnymi. To szlachetny neofolk. Komercyjnie brzmi tylko pseudonim, który zdecydowała się przyjąć. Tłumaczy, że nie ma on związków z bolszewikami: to nazwa ulubionego koloru szminki.

Debiutancka płyta "I Love Your Glasses" została okrzyknięta w Hiszpanii rewelacją 2008 r. Ale do szerszego kręgu odbiorców dotarła za sprawą duetu z... Elvisem Presleyem, nagranego oczywiście dzięki możliwościom, jakie dają nowe technologie. W ten sposób wprowadziła się w muzyczny nastrój muzyki lat 60., który nadał nagraniom z "Fuerteventury" wzięty szkocki producent Tony Doogan.

"Everyday Everynight" ma wszystkie cechy piosenek granych przez wykonawców z USA, którzy inspirują się amerykańskimi gwiazdami sprzed pięciu dekad, ale Russian Red śpiewa o miłości i kwiatkach z większym wdziękiem niż jej rówieśnicy wystylizowani na brodatych posthipisów. Słodką naiwnością w stylu Mamas and Papas uwodzi "The Sun the Trees". Jednak gdy wokalistka melodeklamuje na luzie bezpretensjonalne "pa ra pa ra pa ra", nie dajmy się zwieść pozorom niedbałości: swoboda, z jaką prowadzi główny motyw, jest dowodem wielogodzinnych ćwiczeń.

Barwa instrumentów – organów, gitar i perkusji, robi wrażenie, jakby odtworzono ich partie z zakurzonej płyty z płytoteki rodziców. To kolejny muzyczny manifest pokolenia osaczonego elektroniczną siecią, które tęsknotę do życia w realu wyraża analogowymi brzmieniami. Dynamiczne "January 14th" przypomina staroświeckie przeboje Morriseya. Nazbyt słodko i melancholijnie robi się w balladzie "I Hate You But I Love You". Dobry popowy poziom ratuje "Brave Soldier", zagrane z akompaniamentem fortepianu "The Memory Is Cruel" oraz "Tarantino".