Jestem kiepskim materiałem na gwiazdę

Z Carey Mulligan rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 29.09.2011 18:31 Publikacja: 29.09.2011 17:39

Jestem kiepskim materiałem na gwiazdę

Foto: AP

Rz: Dwudziestoletnia dziewczyna bez studiów aktorskich w 2005 roku debiutuje na ekranie rolą Kitty Bennett w „Dumie i uprzedzeniu". Pięć lat później dostaje oscarową nominację za brawurowo zagraną rolę w filmie „Była sobie dziewczyna" Loni Scherfig, gra u boku Michaela Douglasa w „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi" Olivera Stone'a i staje się jedną z najbardziej poszukiwanych młodych gwiazd kina. Można dostać zawrotu głowy?

Zbliżenie - czytaj więcej


Carey Mulligan:

Pewnie można. Ale ja z natury nie bujam w obłokach. Rodzice nauczyli mnie solidności i pokory. Oboje mocno stąpali po ziemi. I wychowywali nas – mnie i mojego starszego brata – w kulcie pracy. A takie nastawienie skutecznie chroni przed zachłyśnięciem się chwilowym powodzeniem.

Rodzice byli hotelarzami i podobno widzieli panią nie na deskach teatralnych, tylko w jakimś „poważniejszym" zawodzie. Skąd się wzięło to pani aktorstwo?

Ojciec prowadził hotel w Londynie, potem w Hanowerze i Düsseldorfie. Gdziekolwiek był, zabierał nas ze sobą. Prowadziliśmy dziwne życie. Mieszkaliśmy na najwyższych piętrach hoteli, w apartamentach dla kierownictwa. Jadaliśmy obiady, które przynosili nam na górę kelnerzy z room service'u i stale zmienialiśmy szkoły. Gdy miałam 15 lat, ojciec trafił do InterContinentalu w Wiedniu. Ale chciał, żebym skończyła brytyjską szkołę, więc wysłał mnie do Anglii. I właśnie w szkole w Woldingham, występując w przedstawieniach, pokochałam scenę. Jako 17-latka próbowałam zdawać do akademii teatralnej w Londynie. Przygotowałam bardzo „dorosły" fragment z Sary Kane, ale odrzucili mnie, uznając, że jestem zbyt młoda. Zwłaszcza że – co tu ukrywać – wyglądałam jak 13-latka. Drugi raz już nie próbowałam się tam dostać.

To jak trafiła pani przed kamerę?

Sprzyjało mi szczęście. Kiedy byłam w ostatniej klasie, do szkoły przyszedł aktor i scenarzysta Julian Fellowes. Rozmawialiśmy, a on przedstawił mnie potem reżyserce castingu, która szukała dziewczyny o nieznanej twarzy do roli Kitty Bennet w „Dumie i uprzedzeniu". Tak dostałam pierwszą pracę.

Potem były głównie produkcje telewizyjne, ale pani kariera eksplodowała dzięki roli w „Była sobie dziewczyna". Zagrała tam pani lolitkę szukającą swego miejsca w życiu.

Przeczytałam pamiętniki Lynn Barber, na której historii był luźno oparty film. Rozumiałam tę dziewczynę. Potraktowałam ją jak kogoś bliskiego, zapomniałam nawet, że akcja toczy się w latach 60. XX w.

A ona się odwdzięczyła, otwierając drzwi do wielkiej kariery. To pewnie dzięki „Była sobie dziewczyna" trafiła pani do „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi"?

Myślę, że tak. W czasie zdjęć do „Nie pozwól mi odejść" Marka Romanka ktoś mi powiedział, że mam podejść do biura produkcji, bo dzwonił do mnie Oliver Stone i za 10 minut zadzwoni jeszcze raz. Pomyślałam: „Robią mnie w butelkę". Ale to naprawdę był on. Zaproponował mi rolę. Bez zdjęć próbnych. To mi potem dodawało jeszcze większego stresu. Bo wygranie zdjęć próbnych stwarza jasną sytuację. Zostajesz pasowana na aktorkę, mówią ci: „Nadajesz się do tej roli". Do „Wall Street 2" przyszłam bez takiej pieczątki. Pamiętam, kiedy pierwszy raz zjawiłam się w biurze filmu w Los Angeles, Oliver Stone podał mi rękę i powiedział: „Zmieniłaś uczesanie". Pomyślałam: „Cholera, właśnie straciłam pracę". Ale okazało się, że wszystko jest OK.

Potężna hollywoodzka machina czymś panią zaskoczyła?

Spodziewałam się, że „Wall Street 2" będzie doświadczeniem nieporównywalnym do pracy w skromnych produkcjach europejskich. Tymczasem wielkich różnic nie ma, proces tworzenia jest wszędzie podobny. Może tylko w Ameryce aktorzy więcej zarabiają i mają lepsze warunki pracy – te wszystkie przyczepy, garderoby, przerwy w zdjęciach. No i w megaprodukcjach na wszystko jest więcej czasu. W Europie kręci się trzy, cztery ujęcia i już: następna scena albo przerzut w inne miejsce. Wszystko w ogromnym tempie, bo czas nagli, a czas to pieniądz. Okres zdjęciowy trwa miesiąc, dwa – zależy od skali filmu. Przy wielkich produkcjach hollywoodzkich takiego pośpiechu nie ma.

Hollywood to pani marzenie?

Nie, nie. Marzenie to Broadway. Wyrosłam, marząc o nim. Jako dziewczynka wyobrażałam sobie, że mam mieszkanie ze schodami przeciwpożarowymi na zewnątrz i występuję w nowojorskich teatrach. I udało się. Grałam Ninę w „Mewie", najpierw w Londynie, potem właśnie w Nowym Jorku. To najlepsza rola, jaka może się przytrafić na scenie dziewczynie w moim wieku i o mojej aparycji, więc byłam nieludzko szczęśliwa. Kocham ten czas w moim życiu. I Nowy Jork. Lubię tam spacerować po ulicach, pić kawę w kawiarenkach i cały dzień nic nie robić.

Ameryka ma chyba też dla młodego aktora więcej propozycji filmowych niż Europa?

Ja lubię kino europejskie. Zresztą coraz częściej granice i narodowości się zacierają. Nicolas Winding Refn robi filmy w Stanach, ale jest z pochodzenia Duńczykiem. Jak zobaczyłam jego „Valhalla Rising" – oszalałam. Powiedziałam mojemu agentowi: „Błagam, znajdź mi rolę u kogoś takiego jak Winding Refn". Odmejlował: „On właśnie robi nowy film. Startujesz?" No i zagrałam w „Drive". Ale co do możliwości... Prawdą jest, że Amerykanie mają więcej pieniędzy i potrafią kino celebrować.

No właśnie, jak pani wspomina uroczystość wręczenia Oscarów?

To było niesamowite doświadczenie. Do Los Angeles przyjechała cała moja rodzina. Ojciec, mama, brat. Oni chyba denerwowali się podczas gali bardziej niż ja. Ja byłam zwyczajnie szczęśliwa. Nie mogłam uwierzyć, że tam jestem. I na dodatek siedzę na miejscu zarezerwowanym dla nominowanych.

Ma pani też już za sobą doświadczenie czerwonego canneńskiego dywanu.

Jeszcze jedno spełnione marzenie. Jako mała dziewczynka byłam z rodzicami w Cannes. Patrzyłam na pałac festiwalowy i wyobrażałam sobie, że wchodzę do niego na premierę własnego filmu. No i po latach naprawdę stałam na szczycie schodów, o których marzy każdy aktor. Frank Langella trzymał mnie za rękę, tuż obok szli Michael Douglas, Shia LaBeouf, Oliver Stone. A najdziwniejsze, że wcale nie czułam tremy.

Może umie już pani być gwiazdą?

Nie wiem, co to znaczy. Jeśli bywanie na rautach, rozsyłanie uśmiechów do tłumów i obnoszenie kreacji wielkich projektantów – to nie za bardzo do tego pasuję. Nie mam potrzeby pokazywania się w kreacjach za kilka czy kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Najdroższa sukienka, jaką sobie kupiłam, kosztowała 500 funtów. Nie miałam wtedy w czym pojechać na festiwal w Sundance. Dopiero w czasie promocji „Była sobie dziewczyna" i „Wall Street 2" zrozumiałam, czym jest „problem ubrania". Na szczęście na takie okazje często pożyczają aktorkom stroje różni krawcy i projektanci. W końcu nawet pomyślałam: „OK, Carey. Możesz czasem wyglądać lepiej niż na co dzień". Ale tak naprawdę od kreacji od Prady wolę wygodny T-shirt. W ogóle nie przepadam za pompą. No to chyba jestem kiepskim materiałem na gwiazdę.

Ale paparazzi już się za panią uganiają?

Czasem ktoś pstryknie zdjęcie, ale to mi nie przeszkadza. Staram się tylko nie czytać tabloidów i wpisów na mój temat w Internecie, bo dowiaduję się koszmarnych rzeczy. Skąd się, do licha, biorą te historie? Ja jestem zwyczajną dziewczyną, stale mogę wtopić się w tłum na ulicy, cieszą mnie te same rzeczy co każdą dwudziestokilkuletnią dziewczynę. Nie jestem typem skandalistki z „Dynastii".

I w codziennym życiu nie pozwala sobie pani na odrobinę luksusu?

Oczywiście, że tak. Kupuję tony całkowicie ekologicznych warzyw i owoców w moim ulubionym markecie Whole Foods!

Carey Mulligan

Jest drobna, szczupła i bardzo delikatna, a kiedy się uśmiecha, w policzkach robią jej się dwa dołeczki. Ma 26 lat, ale wygląda na znacznie mniej. I ma już doskonałą pozycję w świecie kina. Urodziła się 28 maja 1985 roku w Londynie. Wczesną młodość spędziła w Niemczech, gdzie jej ojciec pracował w sieci hotelowej Intercontinental. Na ekranie zadebiutowała w 2005 roku w filmie „Duma i uprzedzenie" Joe Wrighta, grając Kitty Bennet u boku Kiry Knightley i Judy Dench. Potem występowała głównie w serialach telewizyjnych. Za rolę w „Bleak House" dostała nominację do nagrody OFTA. Przełomem w jej karierze stała się rola w filmie „Była sobie dziewczyna" Lone Scherfig. Zagrała tam 16-latkę, która w latach 60. zostawia szkołę i rodzinny dom w Londynie, by przeżyć szalony romans z dojrzałym mężczyzną. Dziś ma też na swoim koncie znaczące role w „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi" Olivera Stone'a, „Nie opuszczaj mnie" Marka Romanka. Na ostatnim festiwalu w Wenecji furorę zrobił „Wstyd" Steve'a McQueena, gdzie wystąpiła u boku Michaela Fassbendera. Polscy widzowie mogą ją właśnie oglądać w „Drive" Nicolasa Windinga Refna. A przyszłość? Rola Daisy Buchanan w nowej wersji „Wielkiego Gatsby'ego", realizowanej przez Baza Luhrmanna, u boku Leonarda DiCaprio i Elizy Dolittle w „My Fair Lady" Emmy Thompson. Ta skromna Brytyjka za rok będzie jedną z największych gwiazd współczesnego kina.

Rz: Dwudziestoletnia dziewczyna bez studiów aktorskich w 2005 roku debiutuje na ekranie rolą Kitty Bennett w „Dumie i uprzedzeniu". Pięć lat później dostaje oscarową nominację za brawurowo zagraną rolę w filmie „Była sobie dziewczyna" Loni Scherfig, gra u boku Michaela Douglasa w „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi" Olivera Stone'a i staje się jedną z najbardziej poszukiwanych młodych gwiazd kina. Można dostać zawrotu głowy?

Zbliżenie - czytaj więcej

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla