Na czoło literackich obrzydliwości roku wysunęło się – moim zdaniem – najnowsze dzieło skandalistki prozy polskiej – Manueli Gretkowskiej. W epatowaniu bluźnierstwem i pozorowaną odwagą obyczajową przeszła samą siebie.
Posmakujmy zresztą tę prozę: "Łatwo rozpuszczalny biały krążek wypiekany z wody i mąki włożyłam sobie nocą do pochwy. Ona go najbardziej potrzebowała. Prawdziwej miłości leczącej z pożądania. Zakonnica nie myliła się. Byłam pokutnicą. Tęsknota jest pokutą za przeżyte kiedyś szczęście. Największą pokutnicą była Maria Magdalena. Ona modliła się do swojego przebóstwionego mężczyzny – Jezusa Zmartwychwstałego. Ja już do nikogo. Ostrygowym nożem wepchnęłam eucharystię głębiej w moje ciało. Przełknęło je, rozpuściło w śluzie".
O "Złotych żniwach" Grossów powiedziano już wszystko. To książka z naciąganą tezą, o fałszywych przesłankach i wnioskach. Ciekawe, że Gross trzema książkami rozbudził nad Wisła antysemityzm, zdawało się, że dawno już zdechły.
Kuriozalną pozycją była firmowana przez Wydawnictwo Literackie (!) "Makatka" Katarzyny Grocholi i Doroty Szelągowskiej, czyli pisarskiego duetu matki i córki, w którym pierwsze skrzypce zagrała zresztą latorośl autorki "Nigdy w życiu". Grocholi w tak fatalnej formie nie pamiętam. To, że mamy do czynienia z literaturą popularną, nie usprawiedliwia infantylizmu, złotych myśli rodem z magla i pitolenia o niczym.
Wyróżniam książki z pogranicza historyczno-literackiego, przede wszystkim dwa tysiącstronicowe monumenty. To obejmujący grubo ponad pół wieku "Pamiętnik" Henryka Grynberga, zniewalający przede wszystkim niepoprawnością polityczną i autentyczną (!) odwagą w głoszeniu sądów, oraz biografię Czesława Miłosza. Andrzej Franaszek opublikował książkę wartościową, w której dał mówić faktom, komentarze własne ograniczając do minimum, choć tam, gdzie to było konieczne, dawał upust swoim przekonaniom, odczuciom, emocjom. Nie pamiętam na przykład, by ktoś tak całkiem wprost, bez ogródek, zdyskredytował zakończenie sławnego wiersza "Campo di Fiori".