Przed dekadą twórcy popu dostali zadyszki i od tej pory zajmują się głównie wspominaniem. Tłok i stymulująca rywalizacja – tylko w damskim sektorze. Ostatnim dziesięcioleciem zawładnęły wyraziste i utalentowane wokalistki.
Obecnie na fali jest Adele. Zdystansowała konkurentki zwyczajnością i piosenkami o sprawach, które przydarzają się każdemu. Brytyjka za album „21" jest nominowana do sześciu statuetek. Mało jednak prawdopodobne, że dłużej utrzyma się na szczycie. Światowa publiczność, spragniona popowych bogiń, błyskawicznie wynosi je na piedestał i równie szybko z niego strąca.
W nowe tysiąclecie weszliśmy w rytmie Madonny. Mocną płytą „Music" przedłużała karnawał i przypominała taneczną atmosferę nowojorskich klubów z początku lat 80. Po przygotowany przez nią eliksir tańca miały wkrótce sięgnąć młodsze koleżanki – Rihanna, Gaga i Beyonce. Królowa popu nie została zdetronizowana (w 2012 r. ukaże się jej nowy album, ruszy też pewnie trasa koncertowa), ale gwałtownie przybyło jej konkurentek.
Eliksir tańca
Rok po „Music" świat chciał już słuchać wyłącznie Alicii Keys. Albumem „Songs In A Minor" z piosenką „Fallin" publicznie zachwycał się nawet – zwykle milczący jak głaz – Bob Dylan. Debiutantka Keys jednej nocy odebrała pięć statuetek Grammy, rozpoczynając hossę nowej generacji wokalistek.
Sława „Fallin" jeszcze nie wybrzmiała, a przy fortepianie siedziała już inna dziewczyna. Rok 2002 należał do Norah Jones. Jej melancholijna płyta „Come Away with Me" sprzedała się w 20-milionowym nakładzie, była numerem jeden w wielu krajach. Córka Ravi Shankara także pozowała do zdjęć z pięcioma złotymi statuetkami Grammy.