"Rz": Co pana – muzyka wykształconego klasycznie – przyciągnęło do jazzu?
Maciej Tubis:
Wolność twórcza, jaką daje ta muzyka. Klasyka jest odtwarzaniem tego, co już było. Profesorowie mówili mi: zagraj wreszcie ten utwór normalnie tak, jak został napisany. A ja za każdym razem coś zmieniałem, powtarzalność mnie irytowała. Najważniejsze dla mnie jest przekazywanie emocji. Przeżywam głęboko każdy koncert, cieszę się, że mogę grać na żywo. Niektórym muzykom przeszkadza złe nagłośnienie, sala, publiczność, która rozmawia w klubie. Ja skupiam się wyłącznie na muzyce, chwytam spontaniczność chwili. A publiczność ulega tej magii spotkania na żywo z twórcą.
Jakie były początki Tubis Trio?
O założeniu takiej formacji tria, z którą wykonywałbym własne utwory marzyłem nawet wtedy, kiedy nie potrafiłem jeszcze grać jazzu. Zespół powstał w 2004 r., a od trzech lat działamy w niezmienionym składzie z kontrabasistą Marcinem Lamchem i perkusistą Przemkiem Pacanem. Razem nagraliśmy abum „Live in Luxembourg".