Reklama

Muzyka, z której prysły zmysły

Nowa sztuka może być bardzo staroświecka i bez życia, czego dowodem – „Senso" w Operze Narodowej

Publikacja: 28.02.2012 10:54

Muzyka, z której prysły zmysły

Foto: ROL

Od kilku sezonów narodowa scena próbuje pozyskać widzów dla współczesnej muzyki i nowoczesnego teatru. W cyklu „Terytoria" tworzyli spektakle młodzi polscy reżyserzy, przełamywała operowe kanony słynna Sasha Waltz, a wszystkie propozycje zyskały zaskakującą życzliwość publiczności.

Ciekawe jednak, co powiedzą liczni fani „Terytoriów" po niedzielnej premierze cyklu. „Senso" to opera świeża, a ostentacyjnie zwrócona ku przeszłości. Marco Tutino skomponował ją rok temu na 150. rocznicę zjednoczenia Włoch. Z takiej okazji musiał podjąć temat historyczny, w tle namiętnej miłości rozgrywa się bitwa pod Custozą, w której w 1866 r. Włosi starli się z wojskami austriackimi. Ważniejsze jest jednak to, że kompozytor i przybyli z Włoch realizatorzy przypominają, iż dzisiaj teatr niekoniecznie musi posiłkować się eksperymentalną muzyką i przekraczać bariery między dziedzinami sztuki.

Marco Tutino sięgnął do Verdiego nie tylko dlatego, że był on idolem dla rodaków walczących wtedy o wolną ojczyznę. „Senso" to tradycyjna opera z chórami, tanecznym walcem, duetami i monologami bohaterów, ale napisana w XXI wieku. Reżyser, scenograf i autor kostiumów Hugo de Ana uświadamia zaś nam, że teatr operowy na świecie nie proponuje wyłącznie inscenizacyjnych szaleństw. We Włoszech, które nie leżą przecież na muzycznych peryferiach Europy, obowiązują inne standardy, a de Ana, choć Argentyńczyk, pracuje tam w La Scali czy Arena di Verona.

Spektakl powstały w koprodukcji z teatrami w Palermo i Bolonii ma cechy włoskiego stylu inscenizacyjnego wypracowanego przez takich mistrzów, jak Giorgio Strehler, Luca Ronconi czy Pier Luigi Pizzi, którzy operują plastycznym skrótem, ale szanują historyczny kostium, a we współczesnej scenografii używają detali z epoki. Tak jest i w przedstawieniu Hugo de Any, przez ściany z pleksi efektownie prześwitują barokowe obrazy z pałacu głównej bohaterki, a XIX-wieczne kostiumy cieszą oko pięknie zestawionymi kolorami.

A jednak „Senso" oglądamy bez emocji, gdyż operze brakuje zmysłowości, która obok pary kochanków jest głównym bohaterem. Autor libretta Giuseppe di Leva dostarczył świetnego tworzywa, ale Marco Tutino nie wykorzystał szansy. Wystarczy się przyjrzeć, jak potraktował kluczową scenę I aktu. W ogromnym łożu włoska hrabina Livia spoczywa w ramionach kochanka i wroga Italii, austriackiego porucznika Hansa. Ich duet pełen jest żarliwych wyznań, przy czym nią kieruje miłosna namiętność, nim – chciwość i pazerność. Zależy mu wyłącznie na pieniądzach hrabiny, co w finale doprowadzi do tragedii.

Reklama
Reklama

Ten splot gwałtownych emocji można by wspaniale oddać muzyką, także tradycyjnie pisaną. Verdi wiedział, jak to robić. W „Senso" muzyczna narracja sączy się leniwie, razi przyciężkawa orkiestracja, a dysonansowe odniesienia do włoskiej klasyki operowej czy Brucknera mogą zainteresować nielicznych widzów.

Niewiele zatem mogli pomóc bardzo dobrzy wykonawcy: Nicola Beller Carbone (Livia), Luciano Mastro (Hans) i dyrygent Gerd Schaller. Zapewne więc po „Senso" widzowie zatęsknią do awangardy. Otrzymają ją już w kwietniu, gdy dla „Terytoriów" Maja Kleczewska wyreżyseruje „Oresteję" Agaty Zubel.

Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama