Rewelacyjny album szwedzkiego tria Esbjörna Svenssona

Album tria e.s.t. „301" na nowo określił syntezę jazzu i rocka. Choć nagrania zrealizowano pięć lat temu, brzmią jakby dobiegały z przyszłości

Publikacja: 02.04.2012 08:52

Rewelacyjny album szwedzkiego tria Esbjörna Svenssona

Foto: materiały prasowe

W ciągu piętnastu lat działalności szwedzki zespół zdobył ogromną popularność, zachwyt krytyków i niezliczone nagrody. Nazywano ich zespołem dekady przed i po roku 2000. Wypracowali niepowtarzalne brzmienie, zawsze byli kreatywni, każda ich płyta była inna od poprzedniej, każdy koncert był wydarzeniem, przeżyciem, które zapamiętywało się tak, jak koncerty Milesa Davisa - na zawsze. Potwierdzeniem był genialny album „Live in Hamburg" nazwany przez londyński „Times" Płytą Dekady.

Zobacz na Empik.rp.pl

Kiedy 14 czerwca 2008 r. świat jazzu obiegła tragiczna wiadomość o śmierci pianisty Esbjörna Svenssona podczas nurkowania, wydawało się, że zamknął się ważny rozdział w historii muzyki improwizowanej. A jednak wkrótce ukazał się album „Leucocyte" będący swoistym testamentem pianisty. Dziś wiemy, że z ostatniej sesji tria zostało więcej nagrań. Właśnie ukazał się album „301" pokazujący nieskończone możliwości jazzu - stylu, który nieustannie się rozwija.

Pod koniec 2006 roku trio e.s.t. wyruszyło w światowe tournée. Po raz trzeci dotarli do Japonii i na Antypody. Przerwę w koncertach wykorzystali na próby i nagranie nowego materiału. Wynajęli słynne Studio 301 w Sydney i zarejestrowali tam ponad dziewięć godzin grupowych improwizacji. Esbjörn Svensson i jego koledzy: kontrabasista Dan Berglund i perkusista Magnus Öström wybrali materiał na dwie płyty. Pierwsza to „Leucocyte", druga - „301" - zredagowana już bez pianisty, właśnie się ukazała i z pewnością poruszy fanów i muzyków.

Album otwiera nastrojowa melodia grana przez Svenssona solo na fortepianie. Ciepłe, subtelne akordy wleją słodycz w serca słuchaczy. Dopiero po trzech minutach dołączają do niego Dan Berglund grający smykiem na kontrabasie i Magnus Öström szorujący szczoteczkami po bębnach. Temat „Behind the Stars" przechodzi niepostrzeżenie w drugi utwór „Inner City, City Lights". Svensson rzuca akordy, jakby niepełne, preparuje brzmienie fortepianu, mruczący bas i cykająca jak zegarek perkusja tworzą monotonne tło. Pojawia się głos, który jak jedna nuta zawołania powtarzany jest w pętli niczym mantra. Tak prostymi środkami muzycy stworzyli napięcie oczekiwania, które rozładowują tematem The Left Lane" zagranym w stylu, który fani zespołu znają z wcześniejszych płyt. Wtedy e.s.t. było jednym z wielu jazzowych zespołów próbujących znaleźć nową formułę jazzowego tria. I udało im się. Svensson przypomina tu Brada Mehldaua, a może jest już odwrotnie? To Amerykanin czerpie dziś inspiracje z testamentu Szweda.

Utwór „Houston, The 5th" to efekty elektroniczne, których współautorem jest akustyk zespołu Ake Linton. Nastrojowym wstępem do „opus magnum" tria e.s.t. jest „Three Falling Free Part I". „Trzech swobodnie spadających", bo tak można zrozumieć ten tytuł, ujmującą melodią przygotowuje siebie i słuchaczy do lotu w muzyczny kosmos, jakim jest „Three Falling Free Part II".

W tym utworze Szwedzi zatarli różnice pomiędzy jazzem, rockiem, elektroniką i muzyką współczesną. To muzycy totalni, którzy w ciągu 15 lat wspólnej gry zintegrowali brzmienie instrumentów w jedną mikro-orkiestrę. Są jak hydra albo jak określił ich brytyjski pianista i wokalista Jamie Cullum, są „zmutowanym ciałem o sześciu ramionach i jednym umyśle".

Improwizacja rozwija się do tempa, które może u słuchaczy wywołać zadyszkę, a nasycenie emocjami zawrót głowy. Lawina dźwięków napiera rytmem perkusji, klawiatura fortepianu podskakuje to zapada się w przepaść, kontrabas przypomina gitarę Jimiego Hendriksa. Słuchanie „Three Falling Free Part II" jest jak jazda roller coasterem - warto się mocno trzymać. Będą z pewnością słuchacze, którzy uzależnią się od tego utworu. Będą go słuchać głośno, na cały regulator, bo żadna muzyka nie dostarczy tyle adrenaliny.

Album zamyka „The Childhood Dream" - ujmujące melodią, piękne i czyste marzenie z dzieciństwa. Czy spełnione?

Trzeba mieć nadzieję, że testament Esbjörna Svenssona ma więcej stron. W przeciwnym razie zostaniemy jak sieroty słuchając muzyki z „301" bez końca.

W ciągu piętnastu lat działalności szwedzki zespół zdobył ogromną popularność, zachwyt krytyków i niezliczone nagrody. Nazywano ich zespołem dekady przed i po roku 2000. Wypracowali niepowtarzalne brzmienie, zawsze byli kreatywni, każda ich płyta była inna od poprzedniej, każdy koncert był wydarzeniem, przeżyciem, które zapamiętywało się tak, jak koncerty Milesa Davisa - na zawsze. Potwierdzeniem był genialny album „Live in Hamburg" nazwany przez londyński „Times" Płytą Dekady.

Pozostało 88% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla