Opera „Miłość trzech królów” na Festiwalu Bethovenowskim??

Festiwal Beethovenowski odkrył nam w tym roku nieznanego kompozytora. Nazywał się Italo Montemezzi. Jego muzyka – naprawdę świetna – wyjaśnia, dlaczego włoska opera w XX stuleciu musiała zakończyć swe panowanie w świecie

Publikacja: 03.04.2012 11:18

Polska Orkiestra Radiowa

Polska Orkiestra Radiowa

Foto: Fotorzepa

Kiedy w 1913 r. odbyła się prapremiera opery Italo Montemezziiego – „Miłość trzech królów" – jej twórcę uznano za następcę Verdiego. Sto lat później mało kto, nie tylko w Polsce, zna nazwisko tego kompozytora. A przecież nie był on kiepskim epigonem. Świetnie orientował się, w jakim kierunku podąża rozwój muzyki i umiał tę wiedzę wykorzystać dla swoich potrzeb.

Widać to choćby po operze „Miłość trzech królów", którą na Festiwal Beethovenowski przygotował dyrygent Łukasz Borowicz. Ta opowieść – tak jak dzieła największych twórców włoskiej opery – urzeka urodą świetnie zinstrumentowanych melodii. Ale Montemezzi wiedział też, że w XX wieku opera nie może być zbiorem arii. Są tu za to monologi, a zwłaszcza wielkie duety, a przede wszystkim motywy muzyczne, z których wzorem Richarda Wagnera kompozytor buduje dramaturgię.

Oscylowanie między wagnerowskim rozmachem a subtelnością jak Claude Debussy jest w tej operze najciekawsze. Kiedy główna bohaterka, Flavia waha się, kogo naprawdę kocha, Montemezzi opisuje jej rozterki w sposób podobny, jak  Debussy czynił to u swej Melizandą, która także miała do wyboru dwóch mężczyzn. Gdy zaś Flavia nie potrafi oprzeć się kochankowi i akcja zaczyna zmierzać ku tragicznemu finałowi, muzyka ciemnieje, nabiera dynamizmu, a na głosy solistów nakładają się potężne partie orkiestry.

„Miłość trzech królów" przypomina także, jak krótki żywot miał włoski weryzm, który na przełomie XIX i XX stulecia bulwersował obrazami dnia codziennego. W 1913 r. pozostała z niego jedynie skłonność do nadmiernej ekspresji wokalnej, nie unikającej krzyku. Szare życie biedoty zastąpiły zaś obrazki z królewskiego dworu jak w konwencjonalnej XIX-wiecznej operze.

Do niej też odwołuje się „Miłość trzech królów". Wykorzystano w niej obrosły tradycją motyw śmiertelnego pocałunku, który na ustach zmarłej Flavii składają dwaj mężczyźni, mimo że jej wargi pokryte są trucizną. Jeden czyni to nieświadomie, drugi, bo nie potrafi przestać jej kochać. Finał grzęźnie w operowej tradycji, mimo że sto lat temu ten gatunek potrzebował już nowych inspiracji.

Włosi nie potrafili mu jej dostarczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że jest tu wiele wspaniałej muzyki, która i dziś może fascynować. Zwłaszcza że Łukasz Borowcz z Polską Orkiestrą Radiową zinterpretował ją sugestywnie. Ileż usłyszeliśmy odcieni: do oddanych dźwiękami powiewów welonu Flavii po wybuchy gniewy jej teścia Archibalda, podejrzewającej synową o zdradę męża. ?Swą wartość dodał też chór Filharmonii Narodowej w kluczowej scenie rozpaczy nad ciałem zamordowanej Flavii.

Partie solowe przygotowali młodzi śpiewacy związani z Uniwersytetem w Yale. Zdecydowanie lepiej czuli się w scenach wyrazistych dramaturgicznie niż we fragmentach wymagających niuansowania emocji, ale docenić trzeba efektownie brzmiący sopran Sary Jakubiak (Flavia), wyrazistą interpretację Davida Pershalla (Manfredo, małżonek Flavii), a zwłaszcza kreację Nikołaja Didenki (Archibaldo).

Kiedy w 1913 r. odbyła się prapremiera opery Italo Montemezziiego – „Miłość trzech królów" – jej twórcę uznano za następcę Verdiego. Sto lat później mało kto, nie tylko w Polsce, zna nazwisko tego kompozytora. A przecież nie był on kiepskim epigonem. Świetnie orientował się, w jakim kierunku podąża rozwój muzyki i umiał tę wiedzę wykorzystać dla swoich potrzeb.

Widać to choćby po operze „Miłość trzech królów", którą na Festiwal Beethovenowski przygotował dyrygent Łukasz Borowicz. Ta opowieść – tak jak dzieła największych twórców włoskiej opery – urzeka urodą świetnie zinstrumentowanych melodii. Ale Montemezzi wiedział też, że w XX wieku opera nie może być zbiorem arii. Są tu za to monologi, a zwłaszcza wielkie duety, a przede wszystkim motywy muzyczne, z których wzorem Richarda Wagnera kompozytor buduje dramaturgię.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"