A jednak na jego poniedziałkowy koncert w Filharmonii Narodowej o bilety było równie trudno jak na mecz otwarcia Euro. W dniach narastającej gorączki futbolowej dobrze jest uświadomić sobie, że jest tyle ludzi poszukujących innych, subtelniejszych doznań. Takich z pewnością może dostarczyć Brytyjczyk Ian Bostridge.
Nigdy nie gonił za łatwą sławą a zdobył popularność i uznanie, daleko wykraczające poza krąg muzyki klasycznej. I nie jest to tylko kwestia odpowiedniej promocji, którą od kilkunastu lat skutecznie zajmuje się koncern EMI, którego jest ozdobą. Bostridge to artysta wyjątkowy, który potrafi przykuć uwagę słuchaczy, śpiewając na przykład kantaty Jana Sebastiana Bacha - surowe, jak matematyczne równania.
Jego czysty i szlachetny głos świetnie do nich przystaje, współbrzmiąc z prostotą protestanckich tekstów, które nawet najtragiczniejsze wydarzenie, jakim jest śmierć, nakazują przyjmować naturalnie. To przecież przyjemna konieczność, pozbawia nas, co prawda, życia doczesnego, ale w zamian daje rzecz po stokroć cenniejszą: jedność z Bogiem.
O tym właśnie opowiada słynna kantata „Ich habe genug", rzec by można, popisowy numer Bostridge'a, nagrał ją na płytę już 12 lat temu z okazji Roku Bachowskiego. W odczytaniu kolejnych arii tego utworu przez Brytyjczyka nie ma jednak żadnego popisu, jest natomiast wykładnia tego, co czeka każdego z nas: gotowość odejścia, śmierć pojawiająca się niczym kołysanka i radosne spotkanie z Panem.
Prostymi środkami wokalnymi Borstridge potrafi zróżnicować nastrój każdej części tej kantaty. Umie wzruszyć naturalną narracją w odzie żałobnej napisanej po śmierci żony króla Augusta II Sasa. I tylko w zaśpiewanej na finał arii z „Pasji według św. Jana", dał popis swej wirtuozerii wokalnej typowej dla epoki baroku, którą Bach jednak stosował w swych utworach rzadko.