Tymczasem zamiast o krociowych zyskach coraz częściej mówi się o stratach, jakie Grycanki mogą wygenerować. Przycichła sprawa książki kucharskiej, którą ponoć pisze pani Marta, a także jej autorskiego telewizyjnego programu o gotowaniu. Spadła sprzedaż lodów. Firmie, której szefowie do tej pory cenili pracę i rodzinne wartości, a nie obnosili się z rozrzutnością i zadufaniem, nie przysłużył się nowy wizerunek. Okrągłe kształty w familii lodowego potentata mogą też sugerować zbytnią kaloryczność przysmaków Grycana. A utrata dbających o linię klientek z pewnością nie byłaby dla przedsiębiorcy dobrą perspektywą.
Szpila na wizji
Cokolwiek by jednak mówić o Grycankach, wciąż ktoś się do nich odwołuje. Wśród krytycznych i porównujących się jest m.in. Alicja Węgorzewska. Jurorka „Bitwy na głosy", która jakiś czas temu wyznała, że nie chce być „aż tak kształtna" jak panie G., najchętniej robi sobie reklamę, medialnie podszczypując i kopiąc innych po kostkach. Mezzosopranistka, która – jak przystało na diwę – lubi, gdy reflektory padają tylko na nią i potrafi zawalczyć o najlepsze miejsce na scenie – modelowo wchodziła w spory ze współjurorką Sonią Bohosiewicz. Oczywiście na wizji. Co jakiś czas na forach pojawiają się też zdjęcia pani Alicji w zadziwiających strojach i koafiurach będących efektem snu szalonego fryzjera albo też prezentujące – o zgrozo – „całkiem niechcący" wysuwający się niesforny sutek. Przerysowane kreacje Węgorzewska tak uzasadnia: – Jestem artystką operową. Każde publiczne pojawienie się traktuję jak występ na scenie.
Za mistrzynię autopromocji, chociaż w mniej spektakularnym wydaniu, uchodzi też Magda Gessler. Restauratorka, która dzięki „Kuchennym rewolucjom" urosła do rangi telewizyjnej osobowości, stale miesza w medialnych garnkach, dorzuca ostrzejszych przypraw lub łagodzi program odrobiną słodyczy z wizerunku anielskiej blondynki. Na ekranie miła pani Magda potrafi w jednej chwili przeistoczyć się w rozjuszoną restauratorkę, poza programem zasila kolorowe pisma opowieściami o planowanych ceremoniach ślubnych, podróżach lub diecie cud.
Zupełnie inaczej funkcjonuje w rodzimym show-biznesie najnowsze medialne odkrycie – Krystyna Mazurówna. Wyzywająca w stroju i makijażu, szokująca wyznaniami o dokonanych aborcjach i zarabianiu na życie w paryskich szatniach, gdy z powodu wieku nie chciano jej zatrudniać jako tancerki, matka trojga dorosłych dzieci, budzi niezwykle silne emocje. Zakrojone na skalę o wiele szerszą niż pół wieku temu, kiedy przyciągała uwagę rodaków nie tylko ekscentrycznymi fryzurami i ultrakrótkimi spódniczkami, ale także zmysłowym tańcem i głośnymi romansami – z Krzysztofem Teodorem Toeplitzem, Sławomirem Mrożkiem, Tadeuszem Plucińskim.
Dziś fora internetowe trzęsą się od opinii. Wpisy typu: „Kobieto, starzeć się też trzeba umieć z godnością, a nie robić z siebie pisankę wielkanocną", „Próbuje się lansować na supercool ziomka. Może kiedyś kimś była, ale teraz jest marną podróbką samej siebie"... wywołują falę pełnego jadu poparcia, ale też całą masę kontr opinii. – Mam „tylko" 56 lat. I do dzisiaj pamiętam, jak pani Mazurówna z Wilkiem tańczyli w czarno-białej telewizji. Oczy wychodziły mi z orbit [...]. Była cały czas gwiazdą tańca. Do dzisiaj młodzi mogą się uczyć na jej tańcu. A że jest barwna. To też OK. My, babcie, nie musimy latać w paputkach". Sama Mazurówna, poproszona o autocharakterystykę w pięciu słowach, wymienia: „wariatka, dziwaczka, konsekwentna, silna, zabawowa". A ma dziś 73 lata.
W jej przypadku to, co może wydawać się karykaturalną eksplozją wizerunku, zbudowaną na potrzeby telewizyjnego show, jest konsekwentnie realizowanym pomysłem na siebie.