W światku naszej rozrywki świeżym zjawiskiem jest pojawianie się w nim młodych artystów polskiego pochodzenia, którzy wychowali się i zaistnieli na rynku zachodnim. Jednym z przykładów jest Katy Carr, córka Brytyjczyka i Polki. Wraz z grupą The Aviators od kilku lat działa na londyńskiej scenie niezależnej. Jej album „Coquette" z 2009 r. krytycy wyróżnili czterema–pięcioma gwiazdkami. Wtym sezonie wokalistka i instrumentalistka została nominowana do London Music Award 2012 obok Kate Bush, PJ Harvey i Arctic Monkeys.
Katy dała się poznać dzięki piosence i teledyskowi „Kommander's Car". Inspiracją do powstania utworu była historia brawurowej ucieczki z obozu koncentracyjnego w Auschwitz harcerza Kazimierza Piechowskiego. Uciekinierzy, przebrani w esesmańskie mundury, wyjechali z obozu samochodem naczelnika Rudolpha Hoessa. Najnowsza płyta „Paszport" (MJM) jest symbolicznym powrotem Katy do polskich korzeni. Album zawiera m.in. polskie pieśni patriotyczne, wybrane razem z 93-letnim dziś Piechowskim, a także utwory własne Katy.
Innym przykładem odkrywania Polski jest Olivia Anna Livki. Była ona supportem zeszłorocznego koncertu Lenny'ego Kravitza na Torwarze. Gitarzystka basowa, wokalistka i kompozytorka nie przyćmiła bohatera wieczoru, pozostała jednak w pamięci jako intrygująca wykonawczyni emocjonalnej, barwnej muzyki.
Społeczności internetowej była wcześniej znana z wideoklipów na YouTube, wielu kojarzyła się z udziałem w telewizyjnym programie „Tylko muzyka. Must be the Music" oraz występami na Coke Live Music Festival i Off Festival 2011. Myślałem, że to Niemka, okazało się jednak, że ma niemieckiego ojca i polską matkę. Olivia Anna Schnitzler (Livki to pseudonim sceniczny) urodziła się w Opolu, ale jako dziecko przeniosła się z rodzicami do Schwarzwaldu. W wielojęzycznym domu, potem w stolicy Niemiec, czerpała z różnych źródeł – od korzennego bluesa, Arethy Franklin, The Beatles, poprzez Velvet Underground, nowojorską scenę postpunkową, tamtejszy hip-hop, do Kate Bush, tradycji rocka spod znaku Davida Byrne'a i Briana Eno oraz rytmiki afrykańskiej.
28-letnia artystka z żarem mówi o tych zauroczeniach. Może się od ich bogactwa zakręcić w głowie. Na debiutanckiej płycie wydanej w zeszłym roku własnym sumptem, a teraz reedytowanej w rozszerzonej wersji i dystrybuowanej na świecie przez EMI, prezentuje 12 kompozycji. Album nawiązuje, choćby tytułem „The Name of This Girl Is", do dyskografii Talking Heads, a mistrzowską oprawę mikserską zapewnił mu ulubiony inżynier Byrne'a – Pat Dillett. Mimo tylu odniesień album, na którym głos wykonawczyni krąży w gąszczu rytmów i plam dźwiękowych, ma własne piętno. To dobra wróżba dla debiutantki, szukającej alternatywy dla muzycznego banału.