I teraz chciał pan wrócić do czasów młodości?
Mam sentyment do tych utworów. Moim zdaniem Sinfonia Varsovia z Jerzym Maksymiukiem zagrała rewelacyjnie, a pracowaliśmy w niemal ekspresowym tempie.
Miał pan 18 lat, gdy w 1970 r. zdobył pan nagrodę na Konkursie Chopinowskim. Sukces nie przyszedł za wcześnie?
Trudno powiedzieć. Gdybym doznał spektakularnej porażki, z pewnością odbiłoby się to na mojej psychice, a może i na całym życiu. Polscy pianiści startują w tym konkursie z reguły pod ogromną presją, ja nie marzyłem o nagrodzie, chciałem jak najlepiej wypaść w pierwszym etapie, żeby się nie skompromitować. A potem korzystałem z szansy, jaką dała nagroda. Nie miałem kłopotów z paszportem, a w tamtych czasach była to rzecz niesłychanie cenna. Jeździłem i dzięki temu poznałem Nadię Boulanger, Witolda Małcużyńskiego czy Artura Rubinsteina. Gdyby nie Konkurs Chopinowski, zapewne nigdy bym się z nimi nie spotkał. Nagrałem też pierwszą płytę, po której dostałem wiele propozycji koncertowych.
Był pan jednak gotowy, by tak diametralnie zmienić życie?
Jestem wobec siebie krytyczny, ale teraz z większą sympatią myślę o moim konkursowym graniu niż wtedy. Z wiekiem coś się zyskuje, na przykład doświadczenie, ale i coś się traci: świeżość, spontaniczność, szczerość. Człowiek zaczyna za dużo myśleć, szukać, a to nie zawsze muzyce wychodzi na dobre.