Kino jak trip po narkotykach

Harmony Korine w rozmowie z Moniką Brzywczy

Aktualizacja: 04.04.2013 08:48 Publikacja: 01.04.2013 19:00

Skąd pomysł na tego rodzaju film? Czy jako nastolatek miał pan jakieś doświadczenia ze „spring break"?



Nigdy nie byłem na „spring break"! Ale zanim napisałem scenariusz, spędziłem kilka lat, zbierając materiały, obrazki z Internetu, z różnych miejsc w Stanach, w których celebruje się tę wiosenną przerwę. Myślę, że to wyjątkowy – w skali globalnej – amerykański zwyczaj, święto, karnawałowy tydzień pełen alkoholu, narkotyków i seksu, po którym wracasz do szkoły i udajesz, że nic się nie stało. To świetny punkt wyjścia i tło dla akcji filmu.



Większość pana filmów opowiada o nastolatkach, zaczynając od scenariusza legendarnego filmu Larry'ego Clarka „Dzieciaki" przez „Gummo" czy „Julien donkey-boy". Dlaczego lubi pan filmować dzieciaki?



Dobre pytanie! Hmm... Sam nie wiem, ale rzeczywiście kilka moich filmów opowiada o nastolatkach lub raczej o „dude culture". Może dlatego, że nastoletniość to czas lekkomyślności w życiu każdego z nas, kiedy zasady czy logika nie odgrywają większej roli, kiedy bardziej liczy się emocjonalność, seksualność, a myślenie o konsekwencjach jest zepchnięte na dalszy plan.

Zobacz zwiastun filmu "Spring Breakers"

Filmy „Dzieciaki" i „Spring Breakers" dzieli prawie 20 lat. Jaka jest różnica między tymi generacjami nastolatków? Coś się zmieniło?

W swojej niedojrzałości są podobni. Mają te same potrzeby, idee, kierują nimi podobne impulsy. Różni je sposób, w jaki odnoszą się do siebie nawzajem. Kiedy robiliśmy „Dzieciaki", nasi bohaterowi byli bardziej zmarginalizowaną grupą społeczną, to była taka subkultura ukryta w cieniu. To były nastolatki, które chciały uciec od kłopotów, ze swojego życia. Teraz obserwujemy odwrotny proces. Media społecznościowe, technologia, wszystko to sprawia, że dzieciaki stają się coraz bardziej ekshibicjonistyczne. Wszystko kręci się wokół tego, żeby pokazać siebie, zostać odkrytym, jak najskuteczniej dzielić się z innymi swoim życiem. Więc zmieniło się całkiem sporo.

Mówi pan o pokoleniu wychowanych na YouTube, grach wideo, telewizji. Jaka jest różnica w ich mentalności, są po prostu bardziej brutalni, bardziej bezwzględni?

Nie sądzę. Myślę, że po prostu są inni, że idea „brutalności" bardziej odwzorowuje to, co dzieciaki oglądają w grach komputerowych czy telewizji. Przez co jest bardziej wyabstrahowana.

Scenariusz „Spring Breakers" pisał pan podczas spring break w Panama City, w centrum wydarzeń... Tak pan o tym opowiadał: „Widziałem dzieciaki rzygające na moją wycieraczkę, uprawiające seks w korytarzu, podpalające różne rzeczy". Zawsze przygląda się pan rzeczom, które chce sfilmować, z tak bliskiej odległości?

Lubię tak pracować. Łapię wtedy wiele detali, kolorów, atmosferę miejsca, zaczynam lepiej rozumieć, o czym piszę. Staram się, by film był pewną kondensacją realnego świata, bardziej namacalny, bardziej fizyczny, jak trip po narkotykach. I dlatego spędzam w lokacji dużo czasu, pozwalam się sobie zagubić. Piszę szybko, ale trawię temat przez pewien czas. Napisanie „Spring Breakers" zajęło mi 10 dni, ale myślałem o tym filmie, śniłem go przez rok.

Głównymi bohaterkami filmu są dziewczyny, które można by nazwać utożsamieniem tzw. głupiej amerykańskiej blondynki... To parodia?

Nie, nie, nikogo nie chcę parodiować, nie zrobiłem jakiegoś „exposé" czy nawet dokumentu. Zrobiłem po prostu film, w którym występują takie, a nie inne charakterystyczne postaci.

Liquid narration lub pop-poem to określenia nowego stylu narracji filmowej. Bardziej przeżywać film, niż tylko go oglądać.

Tak. Rozwijam tę technikę już od pewnego czasu. Staram się, żeby film opierał się raczej na pewnym typie energii, uczuciach niż tradycyjnej logicznej narracji. Chcę, żeby moje filmy były dzikie, nieokiełzane, zaprzeczające logice. I do tego używam właśnie płynnej narracji.

Co na to aktorzy? Potrzebują czegoś ekstra, by wdrożyć się w ten sposób filmowania? Stwarza im pan jakieś specjalne warunki do pracy?

Trochę tak, kreuję odpowiednie otoczenie. Projektuję, a potem zachęcam, ośmielam. To jest jak z chemikaliami. Wrzucasz coś do butelki, potrząsasz, a po chwili oglądasz eksplozję.

Świetnie sfilmował pan środowisko gangsta-raperów, doskonale łącząc dźwięk z obrazem. Czy dostał pan już propozycję nakręcenia hiphopowych klipów?

(Śmiech) Nie, jeszcze nie, ale marzę o tym! Mógłbym filmować te wielkie pupy dziewczyn na okrągło!

Filmy kręci pan według własnych pomysłów, scenariuszy, jest to od prawie dwóch dekad kino autorskie, czy to znaczy, że nie ma pan propozycji od producentów mainstreamowych?

Jestem otwarty na propozycje, ale zazwyczaj widzę film trochę inaczej niż producenci. Inaczej wizualnie. Dlatego najczęściej sam piszę scenariusze, bo tylko tak mogę zagwarantować sobie jako reżyserowi obrazy i sceny, które naprawdę chcę nakręcić.

Gdy kończy się plan, film jest nakręcony, co najchętniej pan robi? Ma pan jakieś specjalne sposoby, żeby się zrelaksować?

O tak. Maluję obrazy, czasem tworzę instalacje. Takie moje dzieła sztuki.

Skąd pomysł na tego rodzaju film? Czy jako nastolatek miał pan jakieś doświadczenia ze „spring break"?

Nigdy nie byłem na „spring break"! Ale zanim napisałem scenariusz, spędziłem kilka lat, zbierając materiały, obrazki z Internetu, z różnych miejsc w Stanach, w których celebruje się tę wiosenną przerwę. Myślę, że to wyjątkowy – w skali globalnej – amerykański zwyczaj, święto, karnawałowy tydzień pełen alkoholu, narkotyków i seksu, po którym wracasz do szkoły i udajesz, że nic się nie stało. To świetny punkt wyjścia i tło dla akcji filmu.

Pozostało 87% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił