Pomysł był karkołomny, by właśnie ją uczynić bohaterką opery. Pretekstem stał się z pewnością Rok Marii Skłodowskiej-Curie, ale utworu kompozytorki Elżbiety Sikory i Agaty Miklaszewskiej (libretto) nie należy traktować jako rocznicowego hołdu.
Autorki chciały pokazać, że bohaterka „Madame Curie" była nie tylko wybitną uczoną. Dwukrotna laureatka Nagrody Nobla musiała nieustannie walczyć, bo świat zdominowany przez mężczyzn odmawiał jej prawa do samodzielności, negował wiedzę i talent.
Marii nieobce były porywy serca i pożądanie. Pierwsza wielka miłość zakończyła się tragicznie, mąż Piotr Curie zginął w wypadku. Późniejszy związek z Paulem Langevinem naraził ją na ostracyzm, wybranek serca miał żonę, która przekazała prasie namiętne listy kochanków. Ich publikacja wywołała skandal.
„Madame Curie" stara się pokazać zarówno życie naukowe, jak i prywatne Marii Skłodowskiej. To ambitne zadanie jak na operę, która trwa niewiele ponad półtorej godziny i składa się z krótkich sekwencji o filmowym montażu. Jeśli nie zna się dobrze biografii bohaterki, można zgubić się w natłoku zdarzeń i szczegółów.
Na szczęście „Madame Curie" nie jest tylko ciągiem biograficznych obrazków. Stawia ważne pytania: czy każdy wynalazek jest dobrodziejstwem dla ludzkości? Czy idąc konsekwentnie drogą nauki, nie wyrządza się krzywdy innym? Maria Skłodowska wierzyła w cudowne właściwości odkrytego przez siebie radu, nie chciała przyjąć do wiadomości, że niesie on także śmierć.