Mamy Rok Verdiego (kompozytor urodził się 200 lat temu), więc płytę można traktować jako hołd oddany mistrzowi opery. Ale jest też ona pożegnaniem z firmą Orfeo, w której Polak nagrywał do tej pory solowe albumy. Następny, już za niespełna miesiąc, ukaże się pod szyldem Deutsche Grammophon.
Ta płyta jest jednak przede wszystkim wizytówką Piotra Beczały, bo cóż wart tenor w świecie opery, jeśli nie śpiewa Verdiego? Polak zasłynął kreacjami w trzech jego scenicznych przebojach: „Rigoletcie", „Traviacie" i „Balu maskowym". Jako Riccardo w tym ostatnim dziele zdaniem wielu krytyków okazał się lepszy od Pavarottiego, choć to była popisowa rola Włocha. Czy tak jest w rzeczywistości, możemy ocenić, słuchając najsłynniejszej arii z tej opery.
Verdi skomponował prawie 30 oper, a że głos Beczały ciągle się rozwija, Polak może sięgać po nowe wcielenia wymagające mocniejszego, bardziej dramatycznego śpiewania. Na 2015 rok zapowiedział na przykład debiut w „Trubadurze". Takie decyzje podejmuje zawsze rozważnie, więc już jest do tego przygotowany. Świadczy o tym choćby fragment II aktu z tej opery nagrany na płytę.
Ten verdiowski album to przykład śpiewania głosem jasnym, dźwięcznym i wyrównanym oraz – a może przede wszystkim – mądrej, wnikliwej interpretacji. Tu każda nuta ma swoje znaczenie, a Polak daje lekcję warsztatowej precyzji.