Reklama

Prawdziwi artyści zawsze pozostają skromni

Nowy album Piotra Beczały zapowiada ciekawą przyszłość najlepszego polskiego śpiewaka - pisze Jacek Marczyński

Publikacja: 09.05.2013 09:02

Piotr Beczała, Verdi CD, Orfeo 2013

Piotr Beczała, Verdi CD, Orfeo 2013

Foto: Rzeczpospolita

Mamy Rok Verdiego (kompozytor urodził się 200 lat temu), więc płytę można traktować jako hołd oddany mistrzowi opery. Ale jest też ona pożegnaniem z firmą Orfeo, w której Polak nagrywał do tej pory solowe albumy. Następny, już za niespełna miesiąc, ukaże się pod szyldem Deutsche Grammophon.

Zobacz na Empik.rp.pl

Ta płyta jest  jednak przede wszystkim wizytówką Piotra Beczały, bo cóż wart tenor w świecie opery, jeśli nie śpiewa Verdiego? Polak zasłynął kreacjami w trzech jego scenicznych przebojach: „Rigoletcie", „Traviacie" i „Balu maskowym". Jako Riccardo w tym ostatnim dziele zdaniem wielu krytyków okazał się lepszy od Pavarottiego, choć to była popisowa rola Włocha. Czy tak jest w rzeczywistości, możemy ocenić, słuchając najsłynniejszej arii z tej opery.

Verdi skomponował prawie 30 oper, a że głos Beczały ciągle się rozwija, Polak może sięgać po nowe wcielenia wymagające mocniejszego, bardziej dramatycznego śpiewania. Na 2015 rok zapowiedział na przykład debiut w „Trubadurze". Takie decyzje podejmuje zawsze rozważnie, więc już jest do tego przygotowany. Świadczy o tym choćby fragment II aktu z tej opery nagrany na płytę.

Ten verdiowski album to przykład śpiewania głosem jasnym, dźwięcznym i wyrównanym oraz – a może przede wszystkim – mądrej, wnikliwej interpretacji. Tu każda nuta ma swoje znaczenie, a Polak daje lekcję warsztatowej precyzji.

Reklama
Reklama

Ci, którzy kochają artystów śpiewających przede wszystkim emocjami, mogą poczuć się lekko zawiedzeni. Piotr Beczała nigdy bowiem nie traci kontroli nad głosem, dlatego ma się wrażenie, że popisową arię Radamesa z „Aidy" potraktował zbyt zachowawczo. Nie spodziewajmy się jednak, że będzie udawał kogoś innego – sztucznie wzmacniał lub ściemniał głos, bo to nie w jego stylu.

Na co dzień zaś Beczałę cechuje naturalność, skromność i życzliwość dla innych, dzięki czemu zdobył sobie takie uznanie, a często i przyjaźń scenicznych partnerów. Dowodów tego dostarcza również ten album. Prawie jedną trzecią czasu zajmuje na nim bowiem duet z „Trubadura", w którym nie on, lecz Ewa Podleś jako Azucena jest bohaterką pierwszoplanową.

Dzięki tej dwójce artystów słuchacz na 20 minut przenosi się w świat najwspanialszych, przejmujących verdiowskich interpretacji.

Płytę wieńczy zaś duet Don Carlosa i markiza Posy, który ociepla piękny baryton Mariusza Kwietnia, a Piotr Beczała kończy bezbłędnym wysokim „c".

Mamy Rok Verdiego (kompozytor urodził się 200 lat temu), więc płytę można traktować jako hołd oddany mistrzowi opery. Ale jest też ona pożegnaniem z firmą Orfeo, w której Polak nagrywał do tej pory solowe albumy. Następny, już za niespełna miesiąc, ukaże się pod szyldem Deutsche Grammophon.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Reklama
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Kultura
1 procent od smartfona dla twórców, wykonawców i producentów
Patronat Rzeczpospolitej
„Biały Kruk” – trwa nabór do konkursu dla dziennikarzy mediów lokalnych
Kultura
Unikatowa kolekcja oraz sposoby jej widzenia
Reklama
Reklama