Geniusz gra jazz od nowa

Znakomity album „Somewhere" tria Keitha Jarretta stawia ekscentrycznego pianistę na szczycie jazzowych osiągnięć wszech czasów.

Aktualizacja: 28.05.2013 09:34 Publikacja: 28.05.2013 09:28

Keith Jarrett (z przodu), za nim Gary Peacock i Jack DeJohnette

Keith Jarrett (z przodu), za nim Gary Peacock i Jack DeJohnette

Foto: ECM RECORDS, Daniele Yohannes Daniele Yohannes

Ktoś może uznać, że Jarrett wspiął się na szczyt już w styczniu 1975 r. solowym recitalem w Operze Kolońskiej. Ale legendarny album „The Köln Concert" wydany przez ECM Records dał mu przede wszystkim popularność. Nakład przekroczył 3,5 mln egzemplarzy i w jazzie ustępuje tylko „Kind of Blue" Milesa Davisa.

Zobacz na Empik.rp.pl

Chociaż nagrania tria pianisty są sygnowane także nazwiskami kontrabasisty Gary'ego Peacocka i perkusisty Jacka DeJohnette'a, mózgiem zespołu pozostaje Keith Jarrett. Od niego wychodzą pomysły na interpretacje standardów, które upodobał sobie jako tworzywo do wytyczania nowych ścieżek w jazzie.

Słuch absolutny

Jarrett jest wirtuozem i erudytą. Uczył się grać na fortepianie od trzeciego roku życia. Ma słuch absolutny i wybitny talent, co pomogło mu opanować technikę i kompozycję w ekspresowym tempie. Pierwszy recital z repertuarem klasycznym dał, mając siedem lat. Jako nastolatek interesował się jazzem, jego idolami byli Dave Brubeck i Bill Evans. W 1963 r. miał szansę na wyjazd do Paryża, żeby uczyć się u słynnej Nadii Boulanger, ale odmówił.

– Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego nie skorzystałem z tej okazji – zwierzał się niedawno na łamach magazynu „Down Beat". – Ale zawsze miałem dobry instynkt w swoich sprawach. Uszy są moim przewodnikiem.

Zamiast Paryża wybrał Boston i kuźnię młodych talentów Berklee School of Music. Wytrzymał tam tylko rok, dochodząc do wniosku, że wiele się nie nauczy. Wyjechał do Nowego Jorku, grał w klubie Village Vanguard, gdzie wypatrzył go perkusista Art Blakey i zaangażował do swojej grupy Jazz Messengers.

Jarrett wiedział, że musi przejść przez tę najlepszą szkołę klasycznego jazzu. Ta nauka także nie trwała długo, bo zwrócił na niego uwagę perkusista Jack DeJohnette i polecił saksofoniście Charlesowi Lloydowi, który kompletował kwartet. Razem nagrali słynny album „Forest Flower", który stał się popularny także wśród fanów rocka. The Charles Lloyd Quartet grał na stadionach i w halach, poprzedzając występy gwiazd rocka. Wystąpił także w Warszawie. Improwizacyjnego talentu Jarretta nie mógł pominąć Miles Davis. W zespołach trębacza grał jednak na organach i fortepianie elektrycznym, co znienawidził na zawsze.

Sam jako pianista też tworzył zespoły. W 1971 r. młody producent z Monachium Manfred Eicher zaproponował mu nagranie solowego albumu. Tak powstał kultowy „Facing You" wyznaczający kierunki poszukiwań przez Jarretta właściwych dźwięków do wyrażenia skomplikowanych emocji.

24 stycznia 1975 roku odbył się w Operze Kolońskiej solowy koncert pianisty zorganizowany przez 19-letnią początkującą promotorkę Verę Brandes. Jarrett miał wtedy 29 lat, przyjechał z Eicherem ze Szwajcarii małym renault 5. Producent zdecydował się na nagranie w ostatniej chwili i ściągnął do opery Martina Wielanda z magnetofonem Telefunkena. Na płycie nie ma słowa podziękowania dla Very Brandes.

Jak tworzyć muzykę

Na widowni mieszczącej niespełna 1500 widzów i wypełnionej do ostatniego miejsca panowała kompletna cisza. Jarrett improwizował, wymyślając melodie, zmieniając rytmikę. Pokazał publiczności proces tworzenia muzyki i własną duszę. Swoją szczerością, chwilową bezradnością, kiedy próbuje po kilka razy te same akordy, ujmuje do dziś.

W 1983 r. zawiązało się w Nowym Jorku trio Jarrett/Peacock/DeJohnette, które istnieje nadal, dając do kilkunastu koncertów rocznie. W Polsce wystąpiło na Jazz Jamboree '85 i w 2003 r. Tylko koncert może w pełni ukazać magię muzyki Keitha Jarretta. Jego szczupła postać unosi się nad klawiaturą, balansuje na taborecie. Pianista czasem pomrukuje lub dośpiewuje brakujące mu nuty.

Niestety, koncerty tria są z opóźnieniem wydawane na płytach. Poprzedni album „Up For It" zawiera występ z 2002 r. Najnowszy, „Somewhere", nagrany w Lucernie w 2009 r., przybliża nam już czas, w którym Jarrett i jego kompani osiągnęli stan muzycznej nirwany. A po wysłuchaniu ich w wiedeńskim Konzerthausie w lipcu 2012 r. mogę zaręczyć, że w swobodnych improwizacjach poszli jeszcze dalej. To nie są już zwykłe koncerty, ale misteria improwizacji ukazujące alchemię tworzenia najpiękniejszego jazzu.

Na albumie „Somewhere" po raz pierwszy wyodrębniono te części koncertu, w której pianista sam lub z sekcją rytmiczną odchodzi tak daleko od tematu, że tylko jemu można przypisać autorstwo nowej części. Płytę otwiera fortepianowa improwizacja „Deep Space", z której wyłania się temat „Solar" Milesa Davisa. Muzycy najpierw dekomponują go, zmieniając rytmikę i dzieląc na części, by przywołać fragmenty melodii w zaskakujących momentach.

Najważniejszy jest jednak standard Bernsteina „Somewhere", który niepostrzeżenie przechodzi w oryginalną kompozycję „Everywhere". Przez 14 minut Jarrett powtarza frazy, nieco je modyfikując. Wzbogaca harmonię, wprowadza krótkie, melodyjne tematy, zmienia tempo, by doprowadzić publiczność do ekstazy.

Stała inwencja

Keith Jarrett jest w doskonałej formie. Minęły kłopoty z syndromem chronicznego zmęczenia, który przerwał jego karierę pod koniec lat 90. Teraz nie oszczędza się, bisuje wielokrotnie. Grając w tym trio już 30 lat, nieustannie znajduje inwencję, by zaskoczyć, pokazać coś nowego. Czy każdy następny album może być lepszy od poprzedniego? W przypadku Jarretta jest to możliwe.

Nie można jednak przypisać mu pozycji, jaką zajmował Miles Davis. On wyszukiwał młodych, którzy u jego boku stawali się wybitnymi muzykami. Jarrett tworzy sam, dla siebie. I na szczęście dla nas.

Posłuchaj utworów z albumu „Somewhere" tria Keitha Jarretta

Ktoś może uznać, że Jarrett wspiął się na szczyt już w styczniu 1975 r. solowym recitalem w Operze Kolońskiej. Ale legendarny album „The Köln Concert" wydany przez ECM Records dał mu przede wszystkim popularność. Nakład przekroczył 3,5 mln egzemplarzy i w jazzie ustępuje tylko „Kind of Blue" Milesa Davisa.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla