Coś więcej niż guma dla oczu

To on wyreżyserował kultowe filmy i seriale dla młodzieży, które zna każdy z nas. „Do przerwy 0:1”, „Wakacje z duchami”, „Stawiam na Tolka Banana”, „Podróż za jeden uśmiech”, „Szaleństwo Majki Skowron”. Nam Stanisław Jędryka opowiada o tym, jak wybierał swoich młodych aktorów, i o tym, jak z nimi pracował. Mówi, czego żałuje, a co daje mu zawodową satysfakcję.

Publikacja: 26.07.2013 21:30

„Podróż za?jeden uśmiech” (1972). Duduś (Filip Łobodziński) i?Poldek (Henryk Gołębiewski) właśnie za

„Podróż za?jeden uśmiech” (1972). Duduś (Filip Łobodziński) i?Poldek (Henryk Gołębiewski) właśnie zaczynają swoją wyprawę.

Foto: East News/Polfilm

Red

Wywiad z tygodnika "Przekrój"

Ma pan w swoim dorobku 37 filmów, ale najbardziej jest pan kojarzony z tymi dedykowanymi młodemu pokoleniu. Dlaczego właśnie ten temat stał się panu najbliższy?

Mnie to po prostu interesowało. I nie miało znaczenia, że opowiadam o czternastoletnich, a nie na przykład dwudziestokilkuletnich bohaterach. Świat nastolatków był ciekawy, fascynujący, więc nie było w tym żadnej chłodnej kalkulacji. W 1965 r. premiera wyreżyserowanej przez mnie „Wyspy złoczyńców" wypełniła widzami całą Salę Kongresową liczącą blisko trzy tysiące miejsc, przy czym nie byli to specjalnie zaproszeni goście, ale młodzi ludzie, z rodzicami lub bez, którzy normalnie kupili bilety!

Potem była sekwencja pamiętnych do dziś seriali według książek Adama Bahdaja: „Do przerwy 0:1", „Wakacje z duchami", „Stawiam na Tolka Banana", „Podróż za jeden uśmiech"...

Serial „Do przerwy 0:1" zrealizowałem w 1969 r. Pomimo że środowisko filmowe przyjęło go z pewnym pobłażaniem czy nawet lekceważeniem, okazało się, że film ten młodym ludziom bardzo się podoba. W następnym roku został wyróżniony jako najlepszy serial dla nastoletnich widzów w krajach skandynawskich, ale przede wszystkim zyskał popularność w Polsce.

W jaki sposób młodzi, niezawodowi aktorzy trafiali do pana filmów?

Kilkoma drogami. Dawaliśmy ogłoszenia do prasy i rzeczywiście sporo nastolatków przychodziło. Pamiętam na przykład, że do „Końca wakacji" organizowaliśmy nabór w Parku Rozrywki w Chorzowie i zjawiło się ok. 4000 młodych ludzi! Wybito szyby w pawilonie, musiała interweniować milicja. Drugim sposobem były dzieci znajomych związanych głównie ze środowiskiem filmowo-teatralnym, choćby Agata Siecińska (Karioka w serialu „Stawiam na Tolka Banana" – przyp. M.S.), córka znakomitego scenografa teatralnego i wybitnej plastyczki, która zresztą wybierała dla niej kostiumy do serialu. Następnie wizyty w szkołach, ogłoszenia w telewizji i... ulica, a na niej wyszukiwanie młodych ludzi, którzy z jakichś względów wydali mi się interesujący. Tak znalazłem choćby Mariana Tchórznickiego, Paragona z serialu „Do przerwy 0:1". Ten ostatni sposób dziś jest jednak nie do pomyślenia, z przyczyn wiadomych. Czasem dopisało szczęście, czasem... odpowiednie podejście. Ot, choćby Andrzej Kowalewicz, czyli Cygan z serialu „Stawiam na Tolka Banana", nie bardzo palił się do udziału w tym filmie. Tymczasem zależało mi niezmiernie, żeby wystąpił: uczył się w szkole muzycznej, miał cygańską urodę, był po prostu stworzony dla tej roli! Wpadłem na dość nietypowy pomysł: ponieważ lubił nosić długie włosy, a w tym czasie powszechnie w szkołach nastolatkom nakazywano skracanie fryzur, powiedziałem mu, że jeśli zagra w serialu – zachowa swoją bujną czuprynę. I to, jak mi się wydaje, przeważyło.

Korzystał pan także z wcześniejszych wyborów innych reżyserów.

Oczywiście, na przykład Henryk Gołębiewski, Roman Mosior czy Filip Łobodziński nie zadebiutowali u mnie, tylko u Janusza Nasfetera w filmie „Abel, twój brat". Tyle tylko, że oni byli u niego... sobą, a w moich serialach już świadomie coś kreowali.

Zdarzały się w pracy z młodymi sytuacje trudne?

Jestem człowiekiem wybuchowym, niesamowicie emocjonalnym. I raz jeden, przy „Zielonych latach", doszło do sytuacji, że w jakiejś scenie, za drugim czy trzecim razem podniosłem głos i młody bohater, Tomek Jarosiński, mi się rozpłakał. Przeprosiłem go i wszystko się ułożyło. Bywało, że na planie filmów zdarzały się sytuacje zgoła nieoczekiwane. I tak, na przykład, w „Podróży za jeden uśmiech" kręciliśmy scenę przejazdu Poldka i Dudusia furmanką, którą powoziła wybitna aktorka Jadwiga Chojnacka. Akcja rozgrywała się latem, ale kręcona była wczesną jesienią, bodaj w październiku. I odbieram rano Chojnacką na stacji w Puławach, a tu nie dość, że zimno, to jeszcze wszystko... przyprószone pierwszym śniegiem! Na szczęście stopniał, gdy dojechaliśmy na plan, w okolice Kazimierza Dolnego. Było jednak na tyle chłodno, że chłopakom wypowiadającym swoje kwestie leciała para z ust, musieli więc starać się mówić na wdechu, by nie było jej widać. W tym samym serialu jedna ze scen powstawała na stacji benzynowej. Przypadkiem podjechał tam superszybkim autem Andrzej Jaroszewicz, syn ówczesnego premiera, a z nim piękna Czeszka. Spytałem, czy może nam pożyczyć... samochód z dziewczyną, ale on sam nie zagra, bo za kierownicą usiądzie aktor, Mieczysław Voit. Jaroszewicz się zgodził. Henio (Gołębiewski – przyp. M.S.) zagaduje do Czeszki, ta odpowiada: „Nie rozumiem, nie rozumiem" – i wystawia twarz do słońca.

Czy któryś z nastoletnich odtwórców ról filmowych pana zawiódł? Czy ma pan do siebie pretensje: trzeba było wziąć nie tego, ale tamtego?

Nie, takich pretensji nie mam, chociaż... przystępując do realizacji „Końca wakacji" (1974 r.), zdecydowałem się na Marka Sikorę. Przyjechał latem z matką do Warszawy i ta kobieta niemal klęka przede mną, całuje po rękach – trochę przesadzam, oczywiście – ale tak bardzo mi dziękuje, że wybrałem Marka. Odpowiadam, że to ja mogę jej dziękować, że ma takiego syna, a z drugiej strony patrzę na niego i myślę: kurcze, jakiego ja złego wyboru dokonałem! Ale jest już za późno, parę dni przed zdjęciami. I teraz tragedia... Nie mam wyjścia, bo po tym, jak mi ta matka podziękowała, mam powiedzieć, że jej syn nie będzie grał? Więc dobrze, niech będzie ten zły chłopak, zły film, ale nie można tego matce zrobić. I jest pierwsze ujęcie na planie, w Szopienicach: zlane słońcem hałdy, chłopak biegnie z tym swoim ciągle uciekającym gołębiem i widzi starego nauczyciela, który w czarnym płaszczu, czarnym kapeluszu idzie w ten upał. Marek zatrzymuje się, kłania, ten go nie dostrzega, podąża dalej. A więc proste: Sikora nie ma za wiele do grania. A tymczasem widzę, że to jednak jest TEN chłopak! To są rzeczy, których gestem się nie załatwi, to musi być w nim.

Chyba niewiele się pomylę, jeśli powiem, że w jakimś sensie przyczynił się pan do wyprostowania życia kilku młodych ludzi, stworzył im taki punkt w przeszłości, do którego mogą powracać, uchwycić się w trudnych chwilach.

W przypadku młodych wykonawców z jednej strony mówi się, że ich obecność na planie filmowym wśród starszych aktorów daje więcej niż kilka godzin spędzonych w ławce szkolnej, z drugiej zaś panuje pogląd, że udział w tych filmach wypacza charakter. Oczywiście człowiek może się po jakimś czasie zmanierować, ale mnie taka sytuacja się raczej nie zdarzyła. Wręcz odwrotnie: udział w filmie pomagał tym nastolatkom bardziej dojrzeć, a to, co przeżyli, ta przygoda, popularność czy wreszcie pieniądze, które zasiliły budżet domowy, to są wartości niewątpliwe. Większość bohaterów, która grała w moich filmach, wyrosła na ludzi dobrych i szlachetnych. Sergiusz Lach (Filipek w serialu „Stawiam na Tolka Banana" – przyp. M.S.) był na przykład działaczem „Solidarności", umknął do Szwecji w momencie, kiedy mieli go aresztować. A teraz ja się pana zapytam: był taki chłopiec, co do którego już po pierwszych zdjęciach próbnych nie miałem cienia wątpliwości, że to właśnie on. Proszę spróbować zgadnąć, o kogo chodzi.

Sądzę, że o rzeczonego Sergiusza Lacha.

Skąd pan to wie?! No, pełne zaskoczenie, przecież tych dzieciaków była setka, a pan trafia w punkt!

Może dlatego, że również uważam tę rolę za świetnie obsadzoną. Wyczytałem w opiniach internautów: drugiego takiego Filipka już nigdy nie będzie. Proszę powiedzieć: czy praca z aktorami amatorami jest trudniejsza niż z zawodowymi?

Oczywiście, że tak. Aktor zawodowy jest ukształtowaną osobowością, porozumiewam się z nim za pomocą dwóch – pięciu słów. Poza tym starsi aktorzy po skończonym ujęciu bez problemu zajmują się sobą – idą coś zjeść, odpocząć, na spacer itp., tymczasem w przypadku młodych ludzi musiałem być dla nich trochę starszym bratem czy kolegą.

Czy utrzymuje pan kontakty ze swoimi młodymi aktorami, dziś często już dobrze po pięćdziesiątce?

Czasem natknę się na Mariana Tchórznickiego – to zawsze sympatyczne spotkanie. Bywa, że widuję Henia Gołębiewskiego czy Filipa Łobodzińskiego, ale wie pan co, przed laty jechałem tramwajem i nagle słyszę: „Dzień dobry, panie reżyserze". Odwracam się, a tu stoi jakiś wielki koszykarz. „Pan mnie nie poznaje? Perełka jestem, z „Do przerwy 0:1".

Miewał pan problemy z cenzurą?

Nie byłem szykanowany ze względów politycznych, może dzięki temu, że robiłem głównie filmy dla dzieci i o dzieciach. Ale i mnie zdarzyło się kilka interwencji cenzury, które jednak były bardziej zabawne niż groźne. Na przykład na kolaudacji serialu „Stawiam na Tolka Banana" przyczepiono się do sceny na Stadionie Dziesięciolecia, w której członkowie mafii Karioki oczekują na przybycie tytułowego bohatera, zabawiając się na trybunie honorowej. Padł zarzut, że nie powinni się bawić w miejscu, w którym stają przywódcy narodu i innych państw w chwilach podniosłych uroczystości. Na szczęście znaleźli się członkowie komisji, którzy uwagę tę wyśmiali i nie musiałem wyrzucać sceny czy na nowo jej kręcić. Absurdalne i śmieszne były także pretensje, że obsadziłem Romana Wilhelmiego, bohatera „Czterech pancernych i psa", w roli ciemnego typa w serialu „Do przerwy 0:1".

Wilhelmi wystąpił także w kilku innych pana produkcjach.

Lubiliśmy się, a nawet przyjaźniliśmy. Chciałem, żeby u mnie występował. „Do przerwy 0:1", „Stawiam na Tolka Banana", „Wakacje z duchami"... Co było dla mnie miłe i co mnie dodatkowo do niego zbliżyło: on nie ukrywał, że w tych serialach wziął udział, bo wie pan, to się różnie zdarza. Romek był zaprzeczeniem aktora intelektualisty, ale pod pozorami takiego luzu, tumiwisizmu krył się bardzo mądry, głęboko wrażliwy człowiek, wspaniały aktor. Mówiąc o Wilhelmim, warto przytoczyć sympatyczną anegdotę: w czasie przerw w zdjęciach do „Wakacji z duchami" dyskutował zawzięcie z Zofią Czerwińską o... seksie. Przysłuchiwał się temu 14-letni wówczas Henio Gołębiewski. Aktorka zauważyła go i zawołała: „A co ty tu robisz? Ile masz lat?" Na co chłopak rezolutnie wypalił: „Wystarczająco!". Równie dobrze pracowało mi się na przykład z Płotnickim, Pietruskim, Nalberczakiem, Pawlikiem. Gdy zaczynałem jakiś film, zawsze szukałem, czy jest tam dla nich miejsce. Kiedyś policzyłem sobie, że w moich filmach wystąpiło ponad 200 znanych aktorów, z czego sporo było wybitnych – jak choćby Gustaw Lutkiewicz, Tadeusz Fijewski, Krzysztof Majchrzak, Wacław Kowalski, Zdzisław Maklakiewicz czy wspomniani już Wilhelmi i Pawlik. I oprócz żywotności moich seriali to jest moja największa satysfakcja – udział tych aktorów.

Czym, pana zdaniem, różni się dawne polskie kino od tego dzisiejszego?

Filmy z tamtych lat, na które nawet kiedyś psioczyliśmy, wygrywają ze współczesnymi jakąś... solidnością. Górują tym, że poruszają ważne problemy – oczywiście w mniej lub bardziej udany sposób. A dzisiejsze produkcje to często tylko taka guma dla oczu. Dziewczęta, chłopcy, pięknie ubrani, we wnętrzach niemających nic wspólnego z prawdą. To może sympatycznie się ogląda, ale film się kończy i nic nie zostaje. Natomiast odnosząc się do moich najpopularniejszych seriali, nie można zapominać, że są ekranizacjami książek wybitnego pisarza i wspaniałego człowieka, Adama Bahdaja, świetnie wyczulonego na prawdę, język, dowcip. Poza tym kiedyś na te filmy mające po kilka odcinków się czekało. Teraz jest ich na pęczki, spowszedniały.

A jednak powstaje tak mało polskich filmów dla dzieci i młodzieży. Dlaczego?

Powodów jest wiele. Po pierwsze, obrazy te traktowane są przez środowisko filmowe, krytyków, producentów i dystrybutorów oraz część widzów jako twórczość gorszego gatunku. Stąd u wielu reżyserów uzasadniona obawa, że zostaną zaliczeni do grona nieudaczników, którym nie udało się w filmach dla dorosłych. Drugi powód to brak realnego wsparcia ze strony mecenasów i decydentów. Szermują oni hasłami o potrzebie powstawania filmów mających oprócz rozrywki spełniać także rolę wychowawczą w kształtowaniu osobowości młodych widzów, niewiele jednak robią w tym zakresie. Słyszy się częste tłumaczenie, że produkcje te nie są dość atrakcyjne dla reklamodawców. Kolejną przyczyną jest... sama telewizja z bogatą ofertą filmów dla dorosłych, które młodzi ludzie oglądają bez przeszkód.

Tymczasem pana filmy wciąż trzymają się mocno, są przypominane przez różne telewizje, a recenzenci, odmiennie niż dawniej, wypowiadają się o nich z reguły bardzo ciepło. No i ogląda je już kolejne pokolenie.

W 2008 r. byłem na przeglądzie filmów dziecięcych w Gdyni, podczas którego wyświetlano między innymi „Podróż za jeden uśmiech" i „Paragon gola". Na widowni – pełno dzieciaków, co nawet rozumiem, bo to zawsze lepiej pójść do kina niż na lekcję matematyki. Ale już reakcji takiej widowni nie da się zaprogramować: śmiali się, komentowali, uczestniczyli w akcji – no, serce rosło! Potem spotkanie, autografy. Utkwiła mi w pamięci scena, w której jakiś czternastolatek otrzymał podpis i pyta: Czy mogę panu uścisnąć dłoń? To ważne podziękowanie za to, co człowiek robi, i świadomość, że jest ktoś, kto tego potrzebuje. Poza tym, cóż, gdziekolwiek się człowiek odwróci, słyszy: wychowałem się na pana filmach. Nigdy mi do głowy nie wpadło kogokolwiek wychowywać. A z drugiej strony, jeśli przychodzi jakiś czterdziesto- czy pięćdziesięciolatek i mówi mi takie rzeczy, to jaki ja muszę być stary?!

Wywiad z tygodnika "Przekrój"

Ma pan w swoim dorobku 37 filmów, ale najbardziej jest pan kojarzony z tymi dedykowanymi młodemu pokoleniu. Dlaczego właśnie ten temat stał się panu najbliższy?

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"