Jak pani ocenia stan europejskiej sztuki filmowej?
Wbrew temu, co słyszę od krytyków, mam poczucie, że kryzys naszego kina pogłębia się. Kiedyś było ono ważnym przekaźnikiem emocji, wartości, wiedzy. Dziś jest utrzymankiem Unii, bo wciąż są kraje, które czują się w obowiązku, żeby je dofinansować. W Europie stosunkowo łatwo jest film zrobić, ale bardzo trudno go wydystrybuować, a jeszcze trudniej zbudować wokół niego atmosferę entuzjazmu. To widać także po nagrodach Europejskiej Akademii. Oscar przyciąga do laureatów nową falę publiczności. A czy znajdzie się choćby ?100 tysięcy widzów, którzy pójdą do kina, żeby obejrzeć film, który zdobył Europejską Nagrodę Filmową?
Ale na Starym Kontynencie pojawiło się ostatnio sporo interesujących indywidualności, a filmy z naszego kręgu kulturowego często wygrywają festiwale.
Tacy artyści jak Haneke czy Seidl zawsze będą się pojawiać. Ciekawe jest też kino Europy Wschodniej. Rumunia od dawna święci triumfy, w górę idą kinematografie Rosji, Polski. Ale zbyt wiele filmów robionych jest niemal wyłącznie dla obiegu festiwalowego. Podobnie jak w muzyce, w naszym kinie rozjechały się dwie skrajności. W czasach Beethovena czy Mozarta muzyka klasyczna była bardzo popularna. W latach 70. XX wieku obrazy Felliniego i Bergmana zyskiwały dużą rzeszę odbiorców. Dzisiaj produkcje dla masowej widowni są ?w 90 procentach badziewiem – wydmuszką kina amerykańskiego albo lokalną, prowincjonalną chałą. A z drugiej strony mamy filmy ambitne, które krążą w obiegu martwych festiwalowych przyczółków. Tymczasem nie można niczego budować ani na plastykowej komercji, ani na niszy. Trzeba oprzeć się na tym, co ma żywy kontakt z widzem i staje się dla niego przygodą – emocjonalną, intelektualną.
Martwi więc panią, że zniknęło kino środka?
To kino kiedyś łączyło prawo do indywidualności z pewnym rodzajem rozrywki. I zdobywało widzów. Dzisiaj krytycy często mówią o nim z pogardą. Festiwale też mu nie pomagają. Dyrekcje imprez filmowych to kluby old boyów, którzy szukają albo gwiazd i glamour, albo jakichś dziwacznych odkryć. Byłam ostatnio kilka razy w jury z ludźmi, którzy są selekcjonerami ważnych festiwali i patrzyłam na ich kryteria ocen oszołomiona. Zrozumiałam, że oni krążą w jakiejś metarzeczywistości. Kino nie przetrwa, jeśli będzie tak autystyczne.