Mądra kochanka filozofa

O kończącym trylogię kobiecą filmie „Hannah Arendt" reżyserka Margarethe von Trotta mówi Barbarze Hollender.

Aktualizacja: 22.01.2014 01:49 Publikacja: 22.01.2014 01:21

Margarethe von Trotta

Margarethe von Trotta

Foto: Aurora Films

Gdy Hannah Arendt w „Eichmannie w Jerozolimie" relacjonowała proces nazistowskiego zbrodniarza, towarzyszyła jej filozoficzna refleksja, jak się to stało, że tak wielkiego zła mógł się dopuścić człowiek tak bardzo nieciekawy. Myśli pani, że to pytanie o banalność zła jest ważne także dzisiaj?

Recenzja filmu i sylwetka reżyserki


Margarethe von Trotta:

To pytanie jest aktualne zawsze. Bo w każdym czasie i w każdym kraju mogą zdarzyć się zwyczajni z pozoru ludzie, którzy okażą się potwornie okrutni. I – jak mówił Heidegger –  przestaną myśleć. A paradoks polega na tym, że on sam – wielki filozof – też w pewnym momencie przestał myśleć. W 1933 roku roku zapisał się do NSDAP, a po dojściu do władzy narodowych socjalistów współpracował z gestapo, donosząc na kolegów z uniwersytetu. Z tego wynika, że nawet wielki myśliciel może przestać myśleć. I dać się ponieść zbiorowej histerii albo przyswoić sobie cudze poglądy.

Pani film jest opowieścią o kobiecie dostatecznie silnej, by sprzeciwić się powszechnym wyobrażeniom i mieć odwagę, by głośno wypowiadać swoje opinie.

W filmie Arendt wypowiada dwa ważne zdania, które są mi szczególnie bliskie. Pierwsze to: „Chcę zrozumieć". Ja też zawsze chcę zrozumieć świat wokół mnie, a też swoich bohaterów, czasy, w jakich przyszło im żyć, zachowania ludzi. A drugie zdanie: „Myśl samodzielnie, nie przejmuj bezkrytycznie cudzych poglądów". Również dla tych dwóch zdań zrobiłam film o Hannie Arendt.

Nie jest łatwo pokazać na ekranie intelektualistę, myśliciela, filozofa.

Na początku bałam się. Kiedy producenci namawiali mnie na ten film, powiedziałam: „To niemożliwe! Jak mogę opowiedzieć obrazami o kimś, kto najważniejsze swoje myśli zapisywał na papierze? Jak to pokazać w obrazach?" A jednak udało się.

Pokazała ją pani także jako kobietę, żonę, przyjaciółkę.

W Nowym Jorku spotkałam jeszcze ludzi, którzy ją znali. Przede wszystkim jej dawną przyjaciółkę, która opowiedziała nam wiele rzeczy, jakich nie można znaleźć w oficjalnych biografiach Arendt. Rozmawiałam też z jej pierwszą biografką Elisabeth Young-Bruehl i ostatnim asystentem, który zresztą porządkował  notatki i artykuły po jej śmierci. Dzięki temu mogłam pokazać Arendt jako osobę prywatną. I – jak to ujęła moja rozmówczyni – jako „geniusza przyjaźni".

Wspomina pani również jej młodzieńcze uczucie do Heideggera.

Miałam możliwość przeczytania jego listów do Hanny. Przechowywała je do końca życia, w komódce w swojej sypialni. Jej listy do niego nie zachowały się. Heidegger wszystkie zniszczył. Prawdopodobnie w obawie, by nie wpadły w ręce jego żony, która była potwornie zazdrosna.

„Hannah Arendt" zamyka trylogię. Sportretowała pani Różę Luksemburg i Hildegardę von Bingen. Czym się pani kierowała, wybierając bohaterki?

Tak naprawdę sama wyszukałam tylko Hildegardę. Były lata 80., chciałam znaleźć w przeszłości kobietę, która mogłaby być wzorem dla współczesnych. Historia była pisana przez mężczyzn. Nie było w niej miejsca dla twórczych kobiet. Żyjąca w średniowieczu Hildegarda zafascynowała mnie. Była głęboko religijną mniszką, ale miała silną wolę. Chciała wykorzystać swoje zdolności, leczyła ludzi – jak byśmy to dziś powiedzieli – metodami alternatywnymi. Ale wtedy nie udało mi się tego filmu zrealizować, stało się to możliwe dopiero sześć lat temu. A wtedy, w połowie lat 80., nakręciłam „Różę Luksemburg", na którą namówiła mnie moja producentka. Również od producentów pochodził pomysł na film o Hannie Arendt.

Wszystkie te kobiety zagrała Barbara Sukova.

To moja ukochana aktorka. Przyjaźnimy się od 1981 roku, gdy razem pracowałyśmy nad „Czasem ołowiu". Jest bardzo inteligentna. „Hannah Arendt" była naszym szóstym wspólnym filmem. Zresztą Hannę mogła zagrać tylko ona. Bo widz może uwierzyć, że ta kobieta jest filozofem, człowiekiem głęboko przeżywającym świat, myślącym.

Wiem, że nie lubi pani pytań o kino kobiece. Ale prawdą jest, że w czasach, kiedy zaczynała pani pracować, nie było tak wielu kobiet za kamerą. Czym pani to tłumaczy?

Och, wtedy kobiecie bardzo trudno było przekonać producentów, by zawierzyli babie. Zanim zostałam reżyserem,  byłam już znana jako aktorka i scenarzystka. Miałam też za sobą filmy krótkie i pracę ze Schloendorffem. Ale i tak musiałam nieźle walczyć.

Powtarza pani, że jest wieczną studentką. Jaki więc będzie następny temat pani studiów?

Mój następny film będzie osadzony w dniu dzisiejszym. Wracam do tematu sióstr. Zrobiłam już kilka takich filmów, to mnie intryguje. Wie pani dlaczego? Sama dopiero po śmierci matki odkryłam, że mam siostrę. Film nie będzie przeniesieniem faktów z mojego życia. Ale idea jest ta sama: po śmierci matki dwie kobiety, które przedtem się nie znały, dowiadują się, że są siostrami. Ta historia siedzi we mnie bardzo głęboko. Muszę ją z siebie wyrzucić.

Solidna opowieść biograficzna

„Myślenie to samotne zajęcie" – przestrzegał Hannę Arendt jej mistrz i kochanek Martin Heidegger.  Nie potrzebuje widowni, oklasków czy potępienia.  Efektowna fraza  jednego z największych myślicieli XX wieku nie odstraszyła jednak Margarethe von Trotty  przed realizacją filmu, w którym spróbowała odtworzyć  właśnie proces myślenia. Proces, który doprowadził niemiecką uczoną pochodzenia żydowskiego do niezwykle oryginalnych i  bulwersujących wniosków. Reżyserka nie szukała dla tego tematu – co można postawić jako zarzut – jakiejś oryginalnej formuły. „Hannah Arendt" jest  solidną, pozbawioną stylistycznych fajerwerków, zrealizowaną zgodnie z wymogami gatunku opowieścią biograficzną. To przede wszystkim historia powstania najgłośniejszej pracy myślicielki – „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła" z polityczno-towarzyskimi zawirowaniami w tle. Odtwarzająca tytułową postać Barbara Sukova przedstawia swą niezwykłą bohaterkę świadomie nieefektownie. Aniprzez chwilę nie ukazuje jej jako osoby  przerastającej intelektualnie  naukowców, z którymi na co dzień pracowała.

Marek Sadowski

Sylwetka

Margarethe von Trotta reżyserka, aktorka, scenarzystka

Urodziła się 21 lutego 1942 roku w Berlinie. W latach 60. przeniosła się do Paryża. Grała w filmach Fassbindera, Schloendorffa. Jej najważniejsze filmy jako reżyserki to: „Utracona cześć Katarzyny Blum" (razem ze Schloendorffem), „Czas ołowiu" (Zote Lwy weneckie 1981), „Róża Luksemburg", „Lęk i miłość", „Obietnica", „Rosenstrasse", „Vision".—b.h.

Gdy Hannah Arendt w „Eichmannie w Jerozolimie" relacjonowała proces nazistowskiego zbrodniarza, towarzyszyła jej filozoficzna refleksja, jak się to stało, że tak wielkiego zła mógł się dopuścić człowiek tak bardzo nieciekawy. Myśli pani, że to pytanie o banalność zła jest ważne także dzisiaj?

Recenzja filmu i sylwetka reżyserki

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"