Gdy Hannah Arendt w „Eichmannie w Jerozolimie" relacjonowała proces nazistowskiego zbrodniarza, towarzyszyła jej filozoficzna refleksja, jak się to stało, że tak wielkiego zła mógł się dopuścić człowiek tak bardzo nieciekawy. Myśli pani, że to pytanie o banalność zła jest ważne także dzisiaj?
Recenzja filmu i sylwetka reżyserki
Margarethe von Trotta:
To pytanie jest aktualne zawsze. Bo w każdym czasie i w każdym kraju mogą zdarzyć się zwyczajni z pozoru ludzie, którzy okażą się potwornie okrutni. I – jak mówił Heidegger – przestaną myśleć. A paradoks polega na tym, że on sam – wielki filozof – też w pewnym momencie przestał myśleć. W 1933 roku roku zapisał się do NSDAP, a po dojściu do władzy narodowych socjalistów współpracował z gestapo, donosząc na kolegów z uniwersytetu. Z tego wynika, że nawet wielki myśliciel może przestać myśleć. I dać się ponieść zbiorowej histerii albo przyswoić sobie cudze poglądy.