Kto widział koncerty znakomitego saksofonisty Sonny'ego Rollinsa, wie, że na scenie daje z siebie wszystko. – Po prostu lubię grać na swoim saksofonie, a grając, oddaję się medytacji – zwierza się artysta. Ostatni raz w Polsce był na festiwalu Jazztopad 2011 we Wrocławiu. Na Jazzową Jesień w Bielsku-Białej 2013 zaprosił go Tomasz Stańko, ale sędziwy muzyk, który we wrześniu tego roku skończy 84 lata, odwołał koncert z powodu stanu zdrowia.
Pozostaje nam sięgnąć po najnowszy album nagrany na żywo w Japonii, Francji i USA. Najstarsze z sześciu nagrań pochodzi z listopada 2001 r. To przebojowy temat „Biji" z radosnym motywem, poprzedzony powitalną owacją japońskich fanów. Rollinsowi towarzyszy puzonista Clifton Anderson grający z liderem porywające unisona. Pianista Stephen Scott oszczędnymi akordami porządkuje muzykę, a rozbudowana sekcja rytmiczna: Bob Cranshaw – kontrabas, Perry Wilson – perkusja i Kimati Dinizulu – instrumenty perkusyjne, zachęca do przytupywania.
W melancholijny nastrój wprowadzi nas standard „Someday I'll Find You" Noela Cowarda. Rollins rzadko wykonuje balladowe tematy, ale jeśli już poświęca im czas, wkłada w nie całą duszę, grając frazy rozdzierające serce. Ciekawe jest porównanie dwóch dynamicznych tematów saksofonisty: „Biji" z 2001 r. i „Patanjali" nagranego w Marsylii 11 lat później. Rollins gra tu z większą ekspresją i swadą. Jakby zamiast starzeć się i słabnąć, po osiemdziesiątce wstąpiły w niego nowe siły.
Utwór „Solo Sonny" nagrany w 2009 r. w St. Louis to popisowa 8-minutowa solówka saksofonisty. Właśnie tym Rollins zasłynął już w latach 60. Niezadowolony z postępów w swej grze w 1959 r. przerwał koncerty i nagrania, by oddać się ćwiczeniom. Chodził na most Williamsburg w Nowym Jorku i tam godzinami grał. Na scenę powrócił odmieniony w 1962 r. Jego inwencja w improwizacjach posunęła się do granic możliwości i percepcji.
Po latach złagodniał, jego styl stał się lepiej zdefiniowany. Wiele nagrań miało wręcz przebojowy charakter. Przykładem celebrowania melodii jest standard „Why Was I Born?" Kerna i Hammesteina. W trwającym 24 minuty utworze lider przerywa swoje saksofonowe „opowieści" i pozwala zaprezentować zdolności improwizacyjne pozostałym członkom zespołu. Długie solówki grają Clifton Anderson i gitarzysta Bobby Broom.