Radiowa dziennikarka Obaidah Zytoon w 2010 roku przyłączyła się do demonstracji przeciwko prezydentowi Basharowi al-Assadowi. Ona i jej przyjaciele uznali, że Arabska Wiosna zmieni ich kraj, zaczęli na taśmie filmowej dokumentować swoje życie. I nowy reżim – protesty, przemoc, aresztowania, tortury. Obaidah straciła kilkoro bliskich przyjaciół – zakatowanych i zamordowanych w więzieniach. Pokazała tkwiącą w ludziach wielką potrzebę wolności. W jednej z pierwszych scen dziesięcioletnia dziewczynka mówi: „Będę demonstrować, straciłam brata, niczego się nie boję”. Ale też rozpacz i śmierć. Sama Zytoon opuściła Syrię, wywożąc ze sobą jedynie nagrania. Pomógł jej zmontować film duński dokumentalista Andreas Dalsgaard.
— Praca trwała dwa lata — powiedział mi. — Oby walczyła z traumą. Były dni, gdy po obejrzeniu materiałów z nieżyjącymi przyjaciółmi, wpadała w rozpacz i zamykała się w sobie. Dla niej to było wielkie przeżycie. Obrazy otwierały w niej niezabliźnione rany.
„The War Show” to ważny film. Także dlatego, że pokazuje dramaty uchodźców, którzy pukają do bram Europy. Poranieni psychicznie, obolali. Uciekinierzy z własnych krajów, niosący w sobie nierzadko obrazy nędzy, głodu, śmierci.
— Chcieliśmy opowiedzieć historię Obaidach i jej przyjaciół — mówi Dalsgaard. — Ale też uświadomić Zachodowi, jaki los spotyka miliony Syryjczyków – tych, którzy uciekli z kraju i tych, którzy w nim mieszkają. Jak możemy im odmawiać prawa do spokojnego życia? Co zrobić, żeby zrozumieć ich sytuację?
To prawda. Czasem warto spojrzeć na uchodźców oczami Obaidah Zytoon czy doktora Bertolo z Lampeduzy, który w nagrodzonym na Berlinale „Ogniu na morzu” Gianfranco Rosiego mówił: „Nie można przywyknąć do widoku martwych dzieci, kobiet rodzących na tonących łodziach. Do ładowania ciał do czarnych worków”.