Na tej podstawie będzie można stwierdzić, czy nastąpiło przedawnienie, czy też nie.Prezydencki minister Michał Kamiński (ale nie tylko on) uważa, że po publikacji książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” sprawą niszczenia akt na temat Wałęsy powinna się zająć prokuratura.
Zasadniczo minister ma rację, choć sprawa jest prawnie skomplikowana. Ale to jeszcze jeden argument, by zajęli się nią właśnie prawnicy, dokładniej prokurator, i to chyba nie IPN, gdyż chodzi o pospolite przestępstwo.
Prokuratura nie ma więc wyboru, musi się zająć sprawą, jeśli choćby jedna osoba podpisana imieniem i nazwiskiem zawiadomi ją o podejrzeniu przestępstwa. Ale może też zrobić to z własnej inicjatywy. Nie ma znaczenia, czy zarzuty takie się przedawniły czy jeszcze nie. Bo żeby to formalnie stwierdzić (a to obowiązek prokuratora), musi poczynić ustalenia, o jakie przestępstwa chodzi i kiedy mogło dojść do ich popełnienia.
Prokuratura ma dwie drogi. Pierwsza: może podjąć śledztwo na nowo „w każdym czasie”, jest tylko jeden warunek – że nie będzie się toczyć przeciw osobie, która w poprzednim postępowaniu występowała jako podejrzana (art. 327 § 1 k.p.k.). W tej sprawie prokuratura postawiła zarzut utraty tajnych akt (a nie niszczenia, a w 1999 r. umorzyła śledztwo, uznając, że nie doszło do przestępstwa) Andrzejowi Milczanowskiemu oraz szefom UOP – Jerzemu Koniecznemu i Gromosławowi Czempińskiemu. Nie ma więc formalnych przeszkód, by prowadzić je na nowo przeciwko np. sekretarkom Lecha Wałęsy czy samemu byłemu prezydentowi.
Drugą ścieżkę, wznowienia śledztwa, można zastosować także wobec osoby już traktowanej jako podejrzana, ale tylko wtedy, gdy ujawnią się nowe istotne fakty nieznane w poprzednim postępowaniu. Czy książka je przynosi – na to musi odpowiedzieć prokuratura. Natomiast co do przedawnienia: według starego kodeksu karnego niszczenie akt przedawniło się po pięciu latach (z tym że kadencji prezydenta się nie liczy), a więc w 2000 r. W stosunku zaś do osób, którym postawiono zarzuty– po dziesięciu latach.