Amerykańskie studolarówki są uznane za najlepiej zabezpieczone banknoty na świecie. Skład papieru i farb to najpilniej strzeżona tajemnica USA. Tymczasem w zeszłym roku do Centralnego Biura Śledczego zgłosił się mężczyzna – T.K. (z obawy o bezpieczeństwo nie chce ujawnić personaliów), który twierdził, że zabezpieczenia te zostały złamane. Opowiedział o istniejącej od kilku lat pod Kaliningradem wytwórni fałszywych studolarówek.
[srodtytul]Policja bagatelizuje[/srodtytul]
Według niego fabrykę mieli kontrolować oficerowie służb specjalnych z Polski i Rosji. Zna ich nazwiska. Jak opowiada, kopie banknotów były niemal doskonałe. Fałszerze mieli bowiem dysponować oryginalnym papierem i farbą o zbliżonym składzie do tej prawdziwej. Mężczyzna twierdził, że jest w stanie dostarczyć do ekspertyzy banknoty z nielegalnej wytwórni, przekazać jej lokalizację i informacje o osobach zaangażowanych w proceder. Funkcjonariusze CBŚ sporządzili notatkę ze spotkania z mężczyzną i obiecali zająć się sprawą. Jednak tak się nie stało. Na początku kwietnia T.K. znów poinformował o procederze, tym razem gen. Andrzeja Matejuka, komendanta głównego policji.
– Informacja o fabryce pod Kaliningradem do nas wpłynęła, ale nie została potwierdzona przez CBŚ – przyznaje „Rz” Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji. Ale, jak potwierdza „Rz”, z T.K. nikt wtedy z policji nie rozmawiał o szczegółach sprawy. W jaki więc sposób funkcjonariusze CBŚ zweryfikowali informację, nie znając dokładnej lokalizacji fabryki ani nie mając w ręku pochodzącego stamtąd banknotu? Nie wiadomo.
– Pewnie przekazano informacje stronie rosyjskiej z prośbą o weryfikację – uważa Dariusz Barski, były prokurator krajowy. Przyznaje, że ekspertyza banknotów rozwiałaby wątpliwości i oceniła wiarygodność informatora. Dziwi się, że policjanci nie próbowali uzyskać od mężczyzny banknotów do ekspertyzy. Ich prawdziwość mogliby ocenić eksperci z NBP.