– Nie ma na to czasu – mówi prezydent Poznania Ryszard Grobelny. Zasłania się projektem budżetu, który do połowy listopada musi przedłożyć radzie miasta. Zapewnia, że będzie się starał oddzielić urzędowanie od kampanii.
– Idąc na urlop, uwolniłby się od podejrzeń wykorzystywania publicznych pieniędzy na potrzeby własnej kampanii – zaznacza lewicowy konkurent Jacek Bachalski. – Ale to sprawa jego sumienia.
Rywale zarzucają urzędującym prezydentom miast, że organizują konferencję za konferencją, przecinają wstęgi, oddają drogi, mosty, parkingi, stadiony, by właśnie teraz pokazywać się jak najczęściej i zjednać sobie wyborców. Mają do dyspozycji biura prasowe i wydawane za miejskie pieniądze gazety, których szpalty pełne są wyliczanek ich osiągnięć. Konkurencyjne ugrupowania i komitety domagają się równej rywalizacji – by na czas kampanii wzięli urlopy i nie prowadzili jej za publiczne pieniądze.
– Brakuje przepisów regulujących te kwestie – podkreśla Adam Sawicki z programu "Przeciw korupcji" Fundacji Batorego. Jego zdaniem dobrze by było, gdyby urzędujący kandydaci przynajmniej na ostatnie dwa tygodnie kampanii poszli na urlop. I zaznacza, że sprzeczne z przepisami o finansowaniu kampanii wyborczej jest wykorzystywanie przez samorządowców na potrzeby agitacji służbowych samochodów, telefonów czy podwładnych.
– Oczekiwanie od urzędującego prezydenta, że osieroci miasto na kilka tygodni, to populizm – uważa Tomasz Andryszczyk, p.o. rzecznika prezydent Warszawy. To odpowiedź na apel konkurentki Hanny Gronkiewicz-Waltz. Radna Katarzyna Munio, która rok temu opuściła szeregi PO, przypomniała prezydent stolicy, że cztery lata temu przedstawiciele jej sztabu wzywali kandydata PiS Kazimierza Marcinkiewicza, by w okresie kampanii zrezygnował z pracy w ratuszu. "Nikt przytomny nie uwierzy w obłudne zapewnienia, że kampanię prezydencką można prowadzić po godzinach" – mówił Jacek Kozłowski, szef sztabu wyborczego Gronkiewicz-Waltz, dziś wojewoda mazowiecki.