Dziś ruch promowy wrócił już do normy, ale to, co działo się w ostatnich dniach, dowiodło, że łączność z lądem leżącego na wyspach 40-tysięcznego miasta nie może się opierać jedynie na przeprawach wodnych przez Świnę. Wystarczył bowiem splot niekorzystnych warunków pogodowych i Świnoujście zostało niemal odcięte od świata, a prezydent Janusz Żmurkiewicz musiał apelować, by goście opuszczający kurort jechali przez Niemcy. – To było dla mnie upokarzające jako prezydenta polskiego miasta – mówi Żmurkiewicz.
Zablokowany kurort
Zaczęło się na początku zeszłego tygodnia, kiedy kra uwolniona przez lodołamacze pracujące na Odrze zaczęła wpychać się do Świny, utrudniając ruch promów. Jednocześnie cofka nanosiła krę z Bałtyku, co dramatycznie spowolniło ruch promów, a w pewnym momencie wręcz go uniemożliwiło.
Apogeum przypadło w środę i czwartek. Stanęły przeprawy lekkich promów, które obsługują głównie transport osobowy. Trzeba było uruchamiać autobusy przewożące ludzi na przeprawę promami ciężkimi, na których z kolei opiera się zaopatrzenie miasta. Te też miały poważne kłopoty z ruchem i cumowaniem.
Istniała także obawa, że zaczną się problemy z zaopatrzeniem. Na którejś ze stacji paliw zawisła tabliczka „Brak paliwa".
Ludzie mieli problem z dotarciem do pracy i z powrotem (świnoujska część wyspy Uznam to sypialnia, na Wolinie jest najwięcej zakładów pracy). – Normalnie przeprawa trwa 10 – 15 minut – mówi pani Monika, świnoujścianka, która w środę płynęła promem ponad dwie godziny. – W tym godzinę zamarzaliśmy na środku przeprawy, czekając aż inna jednostka usunie nagromadzony lód.