– Dzieci naśladują dorosłych, uczą się od nich postaw życiowych – mówi kryminolog, profesor Brunon Hołyst. – Dlatego nie ma wątpliwości, że więzienie niekorzystnie wpływa na ich rozwój. Przejmują stereotypy zachowań, co może dać znać o sobie po latach. – To ogromna szkoda dla dzieci, piętno – uważa pedagog Beata Skafiriak z Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, która jako jedna z nielicznych w Polsce bada problemy małych więźniów. – Wzorem jest dla nich zachowanie matki, często patologiczne, agresywne, obojętne emocjonalnie. – Trzeba pamiętać, że świat tych dzieci jest sfeminizowany. Kierowniczka, opiekunki i oddziałowe to wyłącznie kobiety. Gdy pojawia się mężczyzna, dzieci czepiają się spodni. Pytają: Tata-? Wujek? Brakuje im męskich wzorców – mówi major Roman Oskierko, były dyrektor więzienia w Krzywańcu.
A przecież rola mężczyzn w wychowaniu dziecka jest sprawą bezdyskusyjną – mały człowiek poprzez obserwację uczy się ich zachowań, co w późniejszym życiu pozwala mu na prawidłowe relacje z połową ziemskiej populacji. Na wolności dzieci, którym zabrakło ojca, czerpią wzorce od członków rodziny, nauczycieli lub innych otaczających ich mężczyzn. Za kratami są tego pozbawione. Ile dzieci bywa skrzywionych przez więzienie? Ostatnie takie badanie, nieprzystające do dzisiejszych czasów, pochodzi z lat 80., a te prowadzone przez Beatę Skafiriak nie są jeszcze zakończone. Wyniki są tylko częściowe. Przez ostatnie lata Skafiriak i inni pedagodzy przebadali w Krzywańcu ponad 200 dzieci. U 135 stwierdzono psychiczne i fizyczne zaburzenia w rozwoju, 105 rozwijało się prawidłowo. Wychodzi więc na to, że rozwój 56 procent tych dzieci jest zaburzony. To znacznie większy odsetek niż wśród dzieci wychowujących się na wolności – w 2009 roku naukowcy z Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu przebadali 80 przedszkolaków. Tylko u 15 procent z nich stwierdzono wyniki poniżej psychicznej i fizycznej normy.
Rodzina kocha i czeka
Większość skazanych nie chce rozmawiać o swoich dzieciach. Dziewczyna z najcięższym wyrokiem – ponad 10 lat za współudział w zabójstwie – nie chce nawet usłyszeć moich pytań. Agata, matka dziewięciomiesięcznej Dagmary, wstydzi się, ale pogada. Bardziej pasuje do biura w centrum miasta niż do celi. Uprzejma, ciemnowłosa, uśmiechnięta. – Dokonałam przywłaszczenia mienia na kwotę czterech tysięcy złotych – recytuje. Była przedstawicielem handlowym, palce zaświerzbiły ją, bo miała dostęp do firmowych pieniędzy. Z głupoty, na chleb przecież jej nie brakowało. Liczyła na wyrok w zawieszeniu, bo przestępstwo nie było przecież ciężkie. Miała pecha, trafiła przed wyjątkowo surowy sąd, który posłał ją za kraty. Do Grudziądza trafiła 28 grudnia 2009 roku. 24 godziny później urodziła się czarnooka Dagmara.
– Ojciec może ją odwiedzać dwa razy w miesiącu po trzy godziny. Dla Dagmary to ważne, takie małe dziecko szybko się zmienia, a czas ucieka – mówi Agata. Dagmara i tak ma szczęście – jej matka odsiedziała już połowę 18-miesięcznego wyroku, stara się o zwolnienie warunkowe, więc niedługo wyjdzie na wolność. Dagmara ma na zewnątrz rodzinę, która kocha i czeka. Mateusz – ten z błękitnymi oczami – na kochających krewnych nie może liczyć. Jego mama Klaudyna nie ma kontaktu z rodzicami i z jego ojcem. Po wyjściu na wolność trafi do domu samotnej matki. – Wylądowałam na ulicy, gdy miałam 16 lat. Byłam uzależniona od narkotyków – Klaudyna wciąż mówi wyuczonymi sloganami. „Byłam uzależniona" brzmi inaczej, niż „ćpałam i zniszczyłam sobie życie". Zapewnia, że nie chce wrócić za kraty, zwłaszcza z małym.
Filowanie przez lipo
W więzieniu nie ma zabaw w dom czy sklep, bo to pojęcia mało znane. Dwu-, trzylatki chętnie bawią się w apel – element więziennej rutyny. Stają na baczność i wołają: „Apel, do apelu!". Jedno z dzieci – adoptowane po trzech latach życia za kratami – nie chciało w nowym domu ot tak iść spać. Co z tego, że była kolacja, co z tego, że bajka. Apelu nie było, a wiadomo, bez tego zasnąć nie można. Część maluchów przejmuje też elementy grypsery. W więziennych domach dziecka – inaczej niż w większości zwykłych cel – recydywistki siedzą razem ze świeżakami i mówią swoim językiem. Zdarza się więc, że dzieci jedzą z platerów zamiast z talerzy. Nie wyglądają przez okno, tylko filują przez lipo.
Filuje się zresztą również przez tygrysa. Nie tego z „Kubusia Puchatka", tylko przez kratę. Była też matka, która nauczyła swoje dziecko pisania na rękach, czyli więziennego języka migowego. Mimo że strażniczki, idąc na oddział z dziećmi, zarzucają na mundury pielęgniarskie fartuchy i każą mówić do siebie „ciociu", maluchy nie dają się oszukać. Na przepustce dwuletni chłopiec, widząc policjanta, podbiegł do niego ze słowami: „Melduję się, panie oddziałowy". Zresztą policjant to małe piwo. Zdziwienie budzą tramwaj, centrum handlowe, krowa i pies. – Te dzieci nie widziały nigdy żadnej z tych rzeczy. Bawią się pluszowym pieskiem, a przecież nawet nie wiedzą, co to za zwierzak. Trudno, żebyśmy służbowego psa do wykrywania narkotyków prowadzili do tych maluchów – mówi jeden ze strażników. – Dzieci mają ograniczone możliwości, ale dbamy o to, by chodziły na spacery, przedstawienia teatralne, pikniki, odwiedzały przedszkole, miały zabawki rozwijające wyobraźnię, brały udział w zajęciach artystycznych – opowiada psycholog Diana Owsianka z Zakładu Karnego w Krzywańcu.