Spacerniak z huśtawkami

Zamiast w dom bawią się w apel. Ich świat zamyka się w kilkuset metrach kwadratowych. Płaczą, gdy wychodzą na nieznaną im wolność. W polskich więzieniach przebywało w 2010 roku około 50 dzieci

Publikacja: 26.05.2012 13:54

Spacerniak z huśtawkami

Foto: sxc.hu

Tekst z tygodnika Przekrój

Mateusz ma 10 miesięcy i ogromne błękitne oczy. Ciekawie rozgląda się dookoła, ale na dnie błękitu czai się nieufność. Gdy wyciągam dłoń, odsuwa się i przytula do piersi matki. Nie ma wielu okazji do spotkań z innymi ludźmi. Oddziela go od nich system ciężkich krat z zamkami elektrycznymi i kilkumetrowej wysokości mur zwieńczony zwojami drutu kolczastego. Po jego matce Klaudynie od razu widać więzienny sznyt. Szczupła, ciemnowłosa, z tatuażami wydzierganymi granatową farbą na dłoniach i karku. – Dokonałam rozboju – opowiada.

Tutaj nikt nie mówi inaczej. Nikt nie powie: napadłam, ukradłam, zabiłam. Tu się „dokonuje" i „jest się skazanym na pobyt". Do Zakładu Karnego numer 1 w Grudziądzu Klaudyna trafiła we wrześniu 2009 roku, w szóstym miesiącu ciąży. Była na warunkowym zwolnieniu, ale warunków nie spełniła. Miała meldować się u kuratora, sąd kazał jej też odbyć terapię antynarkotykową. Zignorowała to wszystko, dlatego musiała wrócić za kraty. Mateusz urodził się więc już tutaj, w więzieniu. Nigdy jeszcze nie był na zewnątrz.

Więzienie krzywi

W Polsce dzieci urodzone za kratami odsiadują wyrok z matką do momentu ukończenia trzech lat – chyba że sąd odbierze kobiecie prawa rodzicielskie. Tak mówi artykuł 87 kodeksu karnego wykonawczego. Gdy skazana spodziewa się zwolnienia warunkowego, jej syn lub córka może zostać z nią – za zgodą sądu – nawet do swoich czwartych urodzin. Mali więźniowie siedzą w dwóch miejscach: w Krzywańcu pod Zieloną Górą (od 1978 roku przewinęło się tam około 470 dzieci) i w Grudziądzu (około 2500 dzieci od 1949 roku). Co z dziećmi, których matki mają dłuższe wyroki? Niedługo po trzecich urodzinach trafiają do ojców, dziadków lub do rodzin zastępczych i domów dziecka. Wcześniej ich świat – jak w Grudziądzu – ogranicza się do trzech pięter domu matki i dziecka, otoczonego murami budynku przypominającego zresztą bardziej akademik niż więzienie. Kraty w oknach są, ale nie w więziennym stylu – takie same montują sobie niektórzy mieszkańcy blokowisk.

Jest też spacerniak. Niezwykły, bo wyposażony w piaskownicę i huśtawki. Wciąż jednak jest to teren zamknięty, ogrodzony wysoką siatką. Obok znajduje się drugi spacerniak, normalny, z wieżą strażniczą, który wydeptują, chodząc w kółko, bezdzietne skazane.

– Dzieci naśladują dorosłych, uczą się od nich postaw życiowych – mówi kryminolog, profesor Brunon Hołyst. – Dlatego nie ma wątpliwości, że więzienie niekorzystnie wpływa na ich rozwój. Przejmują stereotypy zachowań, co może dać znać o sobie po latach. – To ogromna szkoda dla dzieci, piętno – uważa pedagog Beata Skafiriak z Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, która jako jedna z nielicznych w Polsce bada problemy małych więźniów. – Wzorem jest dla nich zachowanie matki, często patologiczne, agresywne, obojętne emocjonalnie. – Trzeba pamiętać, że świat tych dzieci jest sfeminizowany. Kierowniczka, opiekunki i oddziałowe to wyłącznie kobiety. Gdy pojawia się mężczyzna, dzieci czepiają się spodni. Pytają: Tata-? Wujek? Brakuje im męskich wzorców – mówi major Roman Oskierko, były dyrektor więzienia w Krzywańcu.

A przecież rola mężczyzn w wychowaniu dziecka jest sprawą bezdyskusyjną – mały człowiek poprzez obserwację uczy się ich zachowań, co w późniejszym życiu pozwala mu na prawidłowe relacje z połową ziemskiej populacji. Na wolności dzieci, którym zabrakło ojca, czerpią wzorce od członków rodziny, nauczycieli lub innych otaczających ich mężczyzn. Za kratami są tego pozbawione. Ile dzieci bywa skrzywionych przez więzienie? Ostatnie takie badanie, nieprzystające do dzisiejszych czasów, pochodzi z lat 80., a te prowadzone przez Beatę Skafiriak nie są jeszcze zakończone. Wyniki są tylko częściowe. Przez ostatnie lata Skafiriak i inni pedagodzy przebadali w Krzywańcu ponad 200 dzieci. U 135 stwierdzono psychiczne i fizyczne zaburzenia w rozwoju, 105 rozwijało się prawidłowo. Wychodzi więc na to, że rozwój 56 procent tych dzieci jest zaburzony. To znacznie większy odsetek niż wśród dzieci wychowujących się na wolności – w 2009 roku naukowcy z Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu przebadali 80 przedszkolaków. Tylko u 15 procent z nich stwierdzono wyniki poniżej psychicznej i fizycznej normy.

Rodzina kocha i czeka

Większość skazanych nie chce rozmawiać o swoich dzieciach. Dziewczyna z najcięższym wyrokiem – ponad 10 lat za współudział w zabójstwie – nie chce nawet usłyszeć moich pytań. Agata, matka dziewięciomiesięcznej Dagmary, wstydzi się, ale pogada. Bardziej pasuje do biura w centrum miasta niż do celi. Uprzejma, ciemnowłosa, uśmiechnięta. – Dokonałam przywłaszczenia mienia na kwotę czterech tysięcy złotych – recytuje. Była przedstawicielem handlowym, palce zaświerzbiły ją, bo miała dostęp do firmowych pieniędzy. Z głupoty, na chleb przecież jej nie brakowało. Liczyła na wyrok w zawieszeniu, bo przestępstwo nie było przecież ciężkie. Miała pecha, trafiła przed wyjątkowo surowy sąd, który posłał ją za kraty. Do Grudziądza trafiła 28 grudnia 2009 roku. 24 godziny później urodziła się czarnooka Dagmara.

– Ojciec może ją odwiedzać dwa razy w miesiącu po trzy godziny. Dla Dagmary to ważne, takie małe dziecko szybko się zmienia, a czas ucieka – mówi Agata. Dagmara i tak ma szczęście – jej matka odsiedziała już połowę 18-miesięcznego wyroku, stara się o zwolnienie warunkowe, więc niedługo wyjdzie na wolność. Dagmara ma na zewnątrz rodzinę, która kocha i czeka. Mateusz – ten z błękitnymi oczami – na kochających krewnych nie może liczyć. Jego mama Klaudyna nie ma kontaktu z rodzicami i z jego ojcem. Po wyjściu na wolność trafi do domu samotnej matki. – Wylądowałam na ulicy, gdy miałam 16 lat. Byłam uzależniona od narkotyków – Klaudyna wciąż mówi wyuczonymi sloganami. „Byłam uzależniona" brzmi inaczej, niż „ćpałam i zniszczyłam sobie życie". Zapewnia, że nie chce wrócić za kraty, zwłaszcza z małym.

Filowanie przez lipo

W więzieniu nie ma zabaw w dom czy sklep, bo to pojęcia mało znane. Dwu-, trzylatki chętnie bawią się w apel – element więziennej rutyny. Stają na baczność i wołają: „Apel, do apelu!". Jedno z dzieci – adoptowane po trzech latach życia za kratami – nie chciało w nowym domu ot tak iść spać. Co z tego, że była kolacja, co z tego, że bajka. Apelu nie było, a wiadomo, bez tego zasnąć nie można. Część maluchów przejmuje też elementy grypsery. W więziennych domach dziecka – inaczej niż w większości zwykłych cel – recydywistki siedzą razem ze świeżakami i mówią swoim językiem. Zdarza się więc, że dzieci jedzą z platerów zamiast z talerzy. Nie wyglądają przez okno, tylko filują przez lipo.

Filuje się zresztą również przez tygrysa. Nie tego z „Kubusia Puchatka", tylko przez kratę. Była też matka, która nauczyła swoje dziecko pisania na rękach, czyli więziennego języka migowego. Mimo że strażniczki, idąc na oddział z dziećmi, zarzucają na mundury pielęgniarskie fartuchy i każą mówić do siebie „ciociu", maluchy nie dają się oszukać. Na przepustce dwuletni chłopiec, widząc policjanta, podbiegł do niego ze słowami: „Melduję się, panie oddziałowy". Zresztą policjant to małe piwo. Zdziwienie budzą tramwaj, centrum handlowe, krowa i pies. – Te dzieci nie widziały nigdy żadnej z tych rzeczy. Bawią się pluszowym pieskiem, a przecież nawet nie wiedzą, co to za zwierzak. Trudno, żebyśmy służbowego psa do wykrywania narkotyków prowadzili do tych maluchów – mówi jeden ze strażników. – Dzieci mają ograniczone możliwości, ale dbamy o to, by chodziły na spacery, przedstawienia teatralne, pikniki, odwiedzały przedszkole, miały zabawki rozwijające wyobraźnię, brały udział w zajęciach artystycznych – opowiada psycholog Diana Owsianka z Zakładu Karnego w Krzywańcu.

Major Helena Reczek, zastępca dyrektora więzienia w Grudziądzu, dodaje: – Można przyjąć, że dziecko wychowywane w więzieniu ma pewne deficyty do odrobienia. Podejmujemy próby socjalizacji tych dzieci. Pielęgniarki za zgodą matek mogą zabierać je poza więzienne mury.

„Mój 14-miesięczny synek po raz pierwszy w swoim króciutkim życiu opuścił bramy więzienia na 30 godzin – zwierza się jedna z matek w liście pisanym na kartce w kratkę do pedagog Beaty Skafiriak. – Po raz pierwszy słyszałam taki płacz i widziałam takie przerażenie. Przechodząc z pokoju do pokoju, nie umiał przejść przez próg, wywracał się. Bał się dzwonka do drzwi, nie akceptował dzieci, które były spragnione jego dotyku, tuliły się. Bił je". Kobieta opisuje też reakcje syna, gdy pokazała mu ulicę przez domowe okno bez krat: „Ciekawość jego nie znała granic. Zapalone latarnie na ulicy, przejeżdżające auta, ludzie spacerujący. Był wniebowzięty. Cieszył się po raz pierwszy! Uświadomiłam sobie, jak bardzo ja, matka, skrzywdziłam to dziecko, pozwalając, by było ze mną w więzieniu".

– Nie wiem, jak Mateusz zareaguje na wolność, na tę przestrzeń, gdy stąd wyjdziemy. Czuję taką złość na siebie, że skazałam go na kraty – przyznaje Klaudyna. – Więzienne dzieci cierpią na zdiagnozowany już w latach 80. syndrom szoku wolnościowego. Po prostu boją się świata zewnętrznego, co negatywnie wpływa na ich rozwój – wyjaśnia pedagog Beata Skafiriak. – Po opuszczeniu naszego domu wiele dzieci szybko się adaptuje do nowych warunków i nie odstaje pod względem rozwoju od rówieśników – przekonuje psycholog Diana Owsianka.

Tu zaczęłam, tu wrócę

Izolację mają dzieciakom rekompensować warunki życia. Te w Krzywańcu i Grudziądzu faktycznie są niezłe. Niektóre dzieci – te z patologicznych domów – na wolności nigdy nie dostałyby skomponowanego przez dietetyka jedzenia, czystych ubranek, pieluch, kosmetyków do pielęgnacji, zabawek. – Ale nie chciałabym, żeby Dagmara była tu dłużej. Gdybym miała większy wyrok, chyba oddałabym ją rodzicom. Córka przecież nie zapomni krat, strażników – mówi Agata. – Starsze dzieci będą pamiętać, gdzie się urodziły, i bać się, że tu wrócą – dodaje Klaudyna.

Marzena wprawdzie nie pamięta swojego „wyroku" w Grudziądzu, ale cień krat padał na nią przez całe życie. Urodziła się za murami więzienia w 1973 roku, wyszła razem ze skazaną za kradzież matką po ośmiu miesiącach. – Niby to krótko, ale całe życie się bałam, że więzienie to moje przeznaczenie, że wisi nade mną jakieś fatum. Że skoro zaczęłam tam życie, to tam wrócę – opowiada kobieta. Chyba dlatego jako nastolatka bardzo się pilnowała. – Mało alkoholu, ostrożnie dobierałam towarzystwo, tak by nie wejść w żaden konflikt z prawem – mówi. Udało się, choć i tak do Grudziądza wróciła. Niedawno, w sierpniu, podczas wakacji, na które przyjechała do Polski z Kanady, gdzie osiadła na stałe. – Musiałam zobaczyć to miejsce, zmierzyć się z nim – tłumaczy.

Grudziądz odwiedziła też po latach inna urodzona tu kobieta – Magda. Nie z własnej woli. Spędziła tu pierwsze lata życia, potem dwadzieścia parę na wolności. Tylko co to za wolność – narkotyki, morze alkoholu, przemoc. Kradła, rozrabiała i koło się zamknęło, znów jest w więzieniu. Tak, ma córkę. Nie, nie chciała jej tutaj. Oddała ją do adopcji, bo może to przerwie ten więzienny łańcuch.

– Osoby, które urodziły się w warunkach izolacji więziennej i potem tu wracają, bo popełniły przestępstwo, mówią, że tego się spodziewały, bo tu są ich korzenie – przyznaje psycholog Diana Owsianka. – Pobyt w zakładzie karnym nie jest chlubną kartą, także dla malucha, który nie jest tu z własnej winy. – O tak, są przecież kobiety, które traktują dziecko jak przepustkę do lepszych warunków – mówi oficer Służby Więziennej z wieloletnim doświadczeniem.

Dziecko na przystanku W Grudziądzu wiele skazanych ze swojego spacerniaka pod wieżą strażniczą zazdrośnie spogląda na przeciwległy spacerniak z huśtawkami. Im przysługuje godzina spaceru dziennie, podczas gdy matki mają ten czas nieograniczony. Te z dziećmi dostają też lepsze jedzenie – wiadomo, ciąża i karmienie piersią mają swoje prawa. Są eleganckie łazienki z kabiną prysznicową przypadającą na trzy osoby. Prawie jak w domu. W normalnej celi nie do pomyślenia. – To wystarczy, by obudziły się instynkty macierzyńskie – ironizuje oficer.

W ciążę można zajść na przepustce, widzeniu intymnym albo mechanicznie – kupując na męskim oddziale napełnioną prezerwatywę przekazywaną potem na nitce z okna do okna. – Z tym ostatnim sposobem spotkałem się kilkakrotnie w ciągu kilku lat – opowiada jeden z funkcjonariuszy. Konkretne dane dotyczące sposobu zajścia w ciążę oczywiście nie istnieją. Przepisy pozwalają też kobietom ściągnąć za kraty synów i córki przebywające na przykład w domu dziecka lub u rodziny. Robi tak około 15 procent matek z Grudziądza. – Część kobiet rzeczywiście traktuje dzieci instrumentalnie, ale to naprawdę rzadkie zjawisko – przekonuje major Helena Reczek.

– Idę w nocy po schodach i z daleka słyszę płacz. Trzy skazane leżą sobie i nie reagują – mówi jedna ze strażniczek – a trójka dzieciaków drze się wniebogłosy. I to ja muszę je uspokajać. Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy tym maluchom nie byłoby lepiej gdzieś u obcych. – Istnieje coś takiego jak resocjalizacja przez miłość. Naszym zadaniem jest wzbudzić w tych kobietach empatię. I naprawdę część kobiet, które traktowały dzieci jak przepustkę do lepszego jedzenia i lepszych kosmetyków, zaczyna przedkładać ich dobro ponad własne – twierdzi psycholog Diana Owsianka.

Ale czy – mówiąc brutalnie – nie jest to resocjalizacja kosztem dzieci? – Jeśli matka jest w więzieniu, a jej syn lub córka w domu dziecka, to oderwany od matki maluch też na tym traci – odpowiada Owsianka. Marzena – ta, której się udało – jest pewna, że dzieci skazanych nie powinny być im odbierane. – Dziecka i matki rozdzielać nie można. W Kanadzie pomagam wielu bezdomnym kobietom, narkomankom, również takim z wyrokami. I wiem, że każdej kobiecie można stworzyć warunki, by pokochała swojego syna czy swoją córkę – twierdzi z przekonaniem. – Ale pamiętam też kobietę, która po wyjściu na wolność pierwsze kroki skierowała do knajpy, upiła się i tam zostawiła córkę – opowiada funkcjonariusz Służby Więziennej. – Inna porzuciła dziecko na przystanku tramwajowym, kilkanaście metrów od bramy zakładu.

Wyjdzie, zanim zrozumie

– Z jednej strony jest idea resocjalizacji miłością, z drugiej – interes społeczny. Leży w nim to, by jak najwięcej dzieci wyrosło na obywateli, z którymi państwo nie ma kłopotów. I którzy nie mają kłopotów sami ze sobą. Trzeba się zastanowić, czy nie lepiej odbierać dzieci matkom recydywistkom z rodzin patologicznych i szukać niespokrewnionej rodziny adopcyjnej. Bo jeśli biologiczna rodzina jest dysfunkcyjna, to mały człowiek może powielić drogę życiową matki – uważa pedagog Beata Skafiriak. Zastrzega jednak, że nie można całkowicie przekreślać idei więziennych domów matki i dziecka, bo przecież część kobiet popełnia przestępstwa o małej szkodliwości, często z rozpaczy lub z głupoty. – Takie kobiety nie są zazwyczaj zdemoralizowane i przy krótkim wyroku przez pierwsze miesiące życia dziecka mogą dobrze się nim opiekować – zapewnia Skafiriak. Klaudyna, ta z tatuażami i wyrokiem za rozbój, przytula Mateusza. Swoje już odsiedziała i niedługo będzie po drugiej stronie muru. Pytam, dość głupio zresztą, czy cieszy się, że wychodzi z więzienia. – Najbardziej to się cieszę, że Mateusz wychodzi, zanim jeszcze zrozumiał, gdzie jest – odpowiada. Ale gdy syn podrośnie, i tak mu wszystko opowie. Nie będzie go okłamywać.

Imiona niektórych bohaterek tekstu zostały zmienione na ich prośbę

Tekst z archiwum tygodnika Przekrój

, 2010 r.

Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej