Gdzie są bajki z tamtych lat

Były ważnym elementem dzieciństwa dzisiejszych 30-, 40- i 50-latków. Od kilku lat kontakt ze starymi dobranockami znów jest możliwy – dzięki zabawkom, płytom DVD i nowym... muzeom

Publikacja: 02.10.2012 01:01

Gdzie są bajki z tamtych lat

Foto: Fotorzepa, Krz Krzysztof Łokaj

50 lat temu, 2 października 1962 roku, Telewizja Polska wyemitowała pierwszą dobranockę z serii Jacek i Agatka. 

Artykuł z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Jedną z pierwszych dobranocek, po „Gąsce Balbince" składającej się z nieruchomych obrazków, był program „Jacek i Agatka". Parkę rodzeństwa wymyśliła Wanda Chotomska na zamówienie telewizji. Pacynki wykonał Adam Kilian, głosu użyczyła Zofia Raciborska. Głównych bohaterów animowały Teresa Olenderczyk (Jacek) i Barbara Skokowska (Agatka). W wielu odcinkach występowały żywe zwierzęta, np. przed Wielkanocą – obowiązkowo małe kurczaki. Raz gościło także małe lwiątko pożyczone z warszawskiego zoo. Pan, który je przyniósł, na czas emisji programu poszedł zwiedzać telewizję i... zapomniał zabrać zwierzaka. – Cóż było robić? Zabrałam malucha do domu. Po 10 dniach zoo przypomniało sobie, że wypożyczyło lewka i przyjechało go odebrać – wspomina Chotomska. Do redakcji programu przychodziły tysiące listów z rozmaitymi prośbami – np. od szkół o pomoc w zakupie okien lub kaloryferów. Pacynkowe rodzeństwo stawało się patronami przedszkoli, w drogeriach można było kupić mydełka czy oliwki z wizerunkiem Jacka i Agatki. Dzięki programowi Chotomskiej powstał pomysł stworzenia Orderu Uśmiechu, a w kalendarzu pojawił się Dzień Dziadka – do kompletu z istniejącym już wcześniej Dniem Babci.

Miś francuski, miś polski

Także na początku lat 60. zaczęły powstawać serie filmów rysunkowych – m.in. „Zaczarowany ołówek" (Studio Małych Form Filmowych Se-Ma-For w Łodzi, od 1964 r.) czy „Przygody Błękitnego Rycerzyka" (Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, od 1963 r.).

W 1967 r. w Se-Ma-Forze rozpoczęła się – i trwała do 1974 r. – produkcja serialu lalkowego o misiu Colargolu. Postać wymyśliła francuska pisarka Olga Pouchine jeszcze w latach 50. Autor znanych na całym świecie francuskich serii kreskówek, m.in. „Było sobie życie", Albert Barillé chciał te opowieści przenieść na ekran, jednak żadna z zachodnich wytwórni nie podjęła się tego zadania. Taką możliwość znalazł dopiero w Łodzi. Współscenarzystą, reżyserem i scenografem został Tadeusz Wilkosz. Praca nad Colargolem, tak jak nad każdym filmem animowanym, była szalenie wyczerpująca: zazwyczaj od stworzenia scenariusza do wywołania kliszy upływał rok. Ale było warto. – Dostałem wiele budujących sygnałów od widzów, ktoś powiedział, że ten film pomógł mu przetrwać trudne dzieciństwo, inny opowiadał, że pod wpływem filmu o Colargolu w kosmosie chciał zostać kosmonautą. Nie został, ale pracował przy badaniach kosmicznych – wspomina Tadeusz Wilkosz.

Nie mniej lubiane było inne dziecko wytwórni Se-Ma-For: Miś Uszatek. Sympatycznego misia wymyślili jeszcze pod koniec lat 50. poeta i bajkopisarz Czesław Janczarski oraz Zbigniew Rychlicki, artysta grafik. Serial telewizyjny powstawał w latach 1975–1987. Głosu zwierzątkom użyczał znakomity aktor Mieczysław Czechowicz. – Jak przy każdej animacji, także do Misia Uszatka trzeba było mieć cierpliwość i pamięć – mówi Tadeusz Fadiejew, animator i asystent reżysera w filmach o Uszatku. – Trzeba było zapamiętać, w jakiej pozycji lalka stała w poprzednich klatkach, żeby osiągnąć efekt złudzenia płynnego ruchu. Ważne było, żeby w danym dniu zakończyć kręcenie jednego ujęcia. Bo wystarczy, że następnego dnia zepsuje się jedna żarówka, i już widać różnicę w oświetleniu. Jednego dnia kręciliśmy od trzech do 20 sekund filmu – wspomina Fadiejew. Zdradza też, że scenografia powstawała często z bardzo prostych materiałów: śniegiem był styropian, a jeśli zwierzątko miało zanurkować w zaspie, to wykorzystywano sól. Wodę lecącą z kranu grało anielskie włosie. Chociaż na ekranie Uszatek i jego koledzy wydają się mieć około 50 cm wzrostu, w rzeczywistości lalki są znacznie mniejsze – ok. 18 cm. Takie są najwygodniejsze w animowaniu. Jeśli jednak Uszatek miał się wydawać mały na tle np. wysokiej góry, używano „Uszatka 50 proc." – czyli lalki o połowę mniejszej.

Kij zamiast patyka, czyli cenzura

Uszatek zrobił prawdziwą międzynarodową karierę – znają go nawet japońskie dzieci. Nie mniej popularni byli Bolek i Lolek. Autorami postaci i ich przygód byli Władysław Nehrebecki, Alfred Ledwig i Leszek Lorek. Kreskówka produkowana w latach 1963–1986 cieszyła się olbrzymim powodzeniem za granicą, nie tylko w „demoludach". A zainteresowanie krajów zachodnich gwarantowało dopływ dewiz.

– Ten film wręcz utrzymywał całą polską kinematografię – wspomina Ryszard Lepióra, długoletni pracownik Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, reżyser i animator niektórych odcinków serialu. Za granicą zamawiano go zapewne tym chętniej, że był niemy, a więc nie trzeba było go tłumaczyć ani robić dubbingu. Dopiero wersjom pełnometrażowym dodano dialogi.

Zdaniem Ryszarda Lepióry był to błąd.

– Wcześniej każdy sobie po swojemu wyobrażał tembr głosu chłopców, dubbing to brzmienie narzucał – ocenia reżyser. Nie jest też entuzjastą odcinków z udziałem Toli, która pojawiła się na odgórne zamówienie, podobno w wyniku sygnałów od dziewczynek, które poczuły się pominięte. – Nie mam nic przeciwko dziewczynkom w filmach dla dzieci, ale wraz z pojawieniem się Toli akcja filmu przestała być już tak wartka i zajmująca – zaznacza. Filmy rysunkowe produkowane bez komputerów były nie mniej pracochłonne niż te lalkowe – do każdego 10-minutowego odcinka trzeba było wykonać od siedmiu do 10 tys. rysunków, a następnie przekopiować je na celuloidy. Jeden odcinek powstawał około trzech miesięcy.

Filmów i programów dla dzieci w PRL, choć były apolityczne, nie ominęła cenzura. Wanda Chotomska, oglądając jeden z odcinków „Jacusia i Agatki", ze zdumieniem usłyszała, że Jacek bawiący się patykiem nie mówi „Fiku-miku na patyku", tylko „Fiku-miku na kiju". Bo Patyk to było nazwisko jednego z ówczesnych telewizyjnych dyrektorów i nie wolno było z niego żartować. Nie pozwolono też Jackowi robić statku z mydelniczki, bo akurat któryś z telewizyjnych bonzów kupił sobie trabanta, nazywanego potocznie mydelniczką. Oprócz tego raz anonimowi telewidzowie wysłali protest do samego towarzysza Gomułki, żeby ukrócił wreszcie „wybryki" Jacka i Agatki, którzy – według nich – wyśmiewali się z piegowatych dzieci. – Było to o

tyle absurdalne, że bajkowe rodzeństwo zakładało klub piegowatych właśnie po to, by stworzyć na piegi modę – wspomina Wanda Chotomska. Legendy krążą też o Misiu Uszatku, który podobno w jednym z odcinków miał zawołać do Królików „Pomożecie?". To się mogło cenzorom w latach 70. kojarzyć z podobnym zawołaniem Edwarda Gierka. Wojciech Jama, współzałożyciel Muzeum Dobranocek w Rzeszowie i darczyńca większości jego eksponatów, cieszy się, że przygody Misia Uszatka ukazują się na płytach DVD. Ubolewa jednak, że na żadnej z nich odcinki nie są uporządkowane chronologicznie. – To pozwoliłoby widzowi wychwycić pewne smaczki. Na przykład taki, że w pewnym momencie przestaje się pojawiać pies Kruczek. Komuś bowiem przyszło do głowy, że pies nie może się nazywać tak jak Władysław Kruczek, członek Biura Politycznego – opowiada kolekcjoner.

Od wspomnień do muzeum

Wojciech Jama zbierał rozmaite przedmioty związane z dobranockami przez 20 lat. Część zachowała się z dzieciństwa, inne dokupował. Są w jego zbiorach naczynia, maskotki, zeszyty, naklejki. Co jakiś czas urządzał wystawy swoich zbiorów. Po wielu staraniach udało mu się namówić władze Rzeszowa do otwarcia muzeum, w którym pamiątki znalazły się na stałe. – Nigdy nie byłem typem kolekcjonera egoisty, zawsze chciałem pokazywać swoje zbiory innym, czy to były znaczki, czy komiksy – mówi Jama. Dodaje, że z oglądania jego zbiorów największą uciechę mają zazwyczaj... dorośli.

Potrzebę dzielenia się swoimi wspomnieniami z innymi miał także Michał Culek z Mińska Mazowieckiego. Pewnego razu zamieścił w Internecie zachowany na taśmie wideo fragment nadawanego w latach 70. francuskiego filmu „Biały delfin Um". To była ulubiona kreskówka Michała w dzieciństwie – emanował z niej spokój, a czołówka miała miłą melodię. Pod filmem natychmiast pojawiły się wspomnienia rówieśników Michała. Ktoś dorzucił nowe informacje, inny zaczął wspominać kolejne dobranocki z dzieciństwa. Michał starał się wyszukiwać je w swoich zbiorach na kasetach wideo oraz ścieżek dźwiękowych nagranych na kasetach magnetofonowych. – Wielu nagrywało teledyski, ja chciałem zachować kreskówki i programy dla dzieci – mówi Culek. Z czasem swoje materiały zaczęli przysyłać inni internauci. Tak powstała strona Nostalgia.pl – chyba największe w Internecie źródło informacji o starych dobranockach i programach dla dzieci.

Nadspodziewanie duże zainteresowanie bajkami sprzed lat przyczyniło się też do zmiany profilu biznesu Tamary Kurowskiej, dziś współwłaścicielki warszawskiego sklepu Kultowe Dobranocki połączonego z małym Muzeum Dzieciństwa z czasów PRL. – Wszystko zaczęło się od tego, że w księgarni internetowej postanowiłam zrobić dodatkowy dział – maskotki z bajek. Zakładkę nazwałam „Kultowe dobranocki". I po paru tygodniach zorientowałam się, że ten dział ma takie obroty jak wszystkie inne razem wzięte – wspomina. Wkrótce okazało się, że jej sentyment podziela bardzo dużo osób. Czasowe przedświąteczne stoisko w centrum handlowym okazało się niewystarczające, postanowiła więc otworzyć sklep. – To bezcenne, kiedy np. przychodzi dorosła pani i wskazując na maskotkę rosyjskiego Kiwaczka (Czieburiaszka), mówi:

„O, pamiętam! To ten taki dziwny miś, którego się bałam w dzieciństwie" – opowiada z pasją.

Do Muzeum Dzieciństwa ludzie czasem przynoszą wygrzebane w domu starocie. Raz przyszła pewna starsza pani, która przedstawiła się jako była narzeczona Lechosława Marszałka, twórcy słynnego Reksia. Opowiadała, że Lechosław podarował jej zeszyt ze swoimi rysunkami, w którym jedna strona była wyrwana. To dlatego, że znajdowała się tam karykatura Niemców z czasów okupacji, a on akurat miał ten zbiór rysunków przy sobie w czasie łapanki. W albumie – jak twierdziła niedoszła pani Marszałkowa – był też pierwowzór Reksia. Kurowska poprosiła ją, żeby kiedyś przyniosła zeszyt, by sfotografować rysunek pieska. Niestety, pani nie pojawiła się więcej. Ryszard Lepióra, który w zastępstwie Marszałka reżyserował Reksia, mocno powątpiewa w autentyczność tej opowieści: – W latach 60. Leszek występował w telewizji Katowice w cyklu programów o Reksiu. Pokazał w nim swoją suczkę – foksterierkę i przedstawił właśnie ją jako pierwowzór Reksia – wspomina rysownik.

Sentymentalny biznes

Tamarze Kurowskiej zależało na jak najszerszej ofercie sprzedaży postaci z dawnych dobranocek, namawiała kolejnych producentów do współpracy. Nie zawsze było to proste. – Polskie maskotki, np. w porównaniu z czeskimi, wciąż są dość drogie – metrowy Krecik, który zdobi wystawę sklepu, chociaż sprowadzony od naszych południowych sąsiadów, jest prawie trzy razy tańszy, niż byłby analogiczny Uszatek – wylicza. Zdaniem Marcina Banacha z firmy Tissotoys produkującej m.in. figurki z polskich bajek, największy problem mają niektórzy spadkobiercy praw autorskich, żeby dogadać się między sobą – jeśli prawa do jakiejś bajki dziedziczą dwie rodziny. Czasem też trudno ich odnaleźć. Ale – jak mówi – warto się starać. Bo popyt jest i wśród dzieci, i wśród dorosłych. – Aż dziwne, że tak długo nie wykorzystywaliśmy naszego potencjału – inaczej niż w Finlandii, gdzie na każdym kroku mamy Muminki, czy w Czechach, gdzie pełno jest Krecików – mówi przedsiębiorca.

Twórców dawnych bajek zasmuca to, że tak niewiele powstaje teraz polskich filmów i programów dla dzieci. Tadeusz Wilkosz, który swój ostatni polski serial dla dzieci („Mały pingwin Pik-Pok") skończył realizować w 1992 r., wspomina, jak bezskutecznie przekonywał kolejnych prezesów TVP, że skoro teraz pokazujemy filmy sprzed 20 lat, to za kolejnych 20 nie będzie już nic. Wanda Chotomska ubolewa, że dzieci śpiewają piosenki z reklam, bo nikt nie zamawia specjalnych programów dla najmłodszych. Telewizja Polska tłumaczy, że takie produkcje powstają w miarę możliwości finansowych i wpływów z abonamentu...

– Niestety, polskie instytucje bardzo słabo dbają o promowanie dorobku naszej animacji, zajmują się tym głównie tacy ludzie jak ja albo pani Tamara – przyznaje Wojciech Jama. – Ale z drugiej strony, bardzo budujące jest, kiedy widzę, że nasza praca ma sens.

Maj 2012

50 lat temu, 2 października 1962 roku, Telewizja Polska wyemitowała pierwszą dobranockę z serii Jacek i Agatka. 

Artykuł z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Pozostało 99% artykułu
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił