Tekst z miesięcznika "Uważam Rze Historia"
Historia „Goralenvolku" („narodu góralskiego") i współpracy części górali podhalańskich z okupantem hitlerowskim w latach 1939–1945 nadal wywołuje na skalnej ziemi skrajne emocje. Dla mnie jest to temat podwójnie trudny, gdyż bezpośrednio dotyczy mojej rodziny – poprzez osobę Henryka Szatkowskiego, który był nazywany „mózgiem akcji góralskiej". Po drugiej stronie barykady stanęła jego żona, Maria Szatkowska, góralka pochodząca z rodziny Stopków-Olesiaków, która nie poparła działalności męża, pozostała Polką i patriotką...
Wielu autorów, wiele osób zeznających w tzw. procesach góralskich w Zakopanem w 1946 roku obciążyło Szatkowskiego licznymi ciężkimi winami. „Superagenta" Abwehry i zdrajcę obarczano odpowiedzialnością za rozmaite zbrodnie, w tym zadenuncjowanie do gestapo wielu zakopiańczyków i częste kontakty z zakopiańską placówką gestapo. Między innymi miała ciążyć na nim wina za aresztowanie Bronisława Czecha, Fajkosza, Rajtara, Rudnickiego i kilku innych mieszkańców Zakopanego. Część zarzutów sąd uznał za słuszne i zaocznie skazał go na karę śmierci.
Trzeba powiedzieć, że brał on udział w najważniejszych akcjach związanych z „Goralenvolkiem": w przygotowywaniu wyjazdu delegacji góralskiej na Wawel w listopadzie 1939 roku, przyjmowaniu generalnego gubernatora Hansa Franka i jego świty w Zakopanem 12 listopada 1939 roku, w przygotowaniu dla władz niemieckich memoriału o góralach, napisanego niejako w ich imieniu. Uczestniczył także w organizacji wizyty Reichsführera SS Heinricha Himmlera w Zakopanem pod koniec stycznia 1940 roku. Wreszcie to „Dzidek", bo tak nazywano Szatkowskiego, przygotowywał grunt pod akcję kenkart rozpoznawczych w 1942 roku, wziął także udział w niechlubnej dla górali próbie stworzenia Legionu Góralskiego SS w roku 1943. Był jednym z głównych ideologów akcji „Goralenvolku". Trwał w niej aż do jej niechlubnego końca.
Słowo, które ciągle boli...
„Goralenvolk" jest jednym ze słów, którego się na Podhalu wstydzimy. Chętnie go unikamy, a nawet się go w pewnym sensie obawiamy. Kryją się za nim hańba, kłamstwo – same niechciane słowa. Antywartości. Nie ma się czym chwalić. Zdrada narodowa jest bowiem pojęciem, o którym najchętniej nie chcielibyśmy mówić. Wolimy je przemilczeć i o nim zapomnieć. A to właśnie słowo – ,,zdrada'' – jednoznacznie kojarzy się z „Goralenvolkiem", „narodem góralskim". Sztucznym pojęciem stworzonym przez niemieckiego okupanta w latach 1939–1945. To słowo boli wszystkich górali. Zwłaszcza tych starszych, pamiętających jeszcze te straszne sprawy, które się wtedy działy pod Tatrami, ale także młodsze pokolenie Podhalan. Młodych historyków, działaczy kultury, osoby wykształcone. Dlatego pada trudne pytanie i ktoś powie: po co rozdrapywać polskie rany sprzed 70 lat? Po co wskrzeszać „trupa »Goralenvolku«"? Sam sobie nieraz je zadaję.