Układ nie został zamknięty

„Układ zamknięty" w reżyserii Ryszarda Bugajskiego to film. Tylko film. Problem w tym, że takie, jak przedstawione w nim historie zdarzają się codziennie. Prawdziwym, żywym, uczciwym ludziom, w wolnej Polsce. Czy naszym krajem rządzi urzędnicza mafia?

Publikacja: 11.04.2013 18:23

Układ nie został zamknięty

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Sklodowski Krzysztof Sklodowski

Niespełna 24 lata temu nastąpił oficjalny kres socjalistycznej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w której najwięcej do powiedzenia miała partia, urzędnicy i polityczny wymiar sprawiedliwości. Wydawało się, że 4 czerwca 1989 Polacy wywalczyli wolność i rozpoczęli drogę transformacji, której kresem miało być nowoczesne państwo prawa. Wydawało się, że dużą część tej drogi już przebyliśmy. Że mamy apolityczne, niezawisłe, niezależne i obiektywne sądownictwo. Że Polska jest krajem dla narodu, a nie naród przedmiotem w posiadaniu szeroko rozumianego państwa. Prawda okazała się jednak inna.

W 2004 roku Karol (nie chce podawać nazwiska, imię zmienione – red.) ma małe dziecko i jest właścicielem dobrze prosperującej firmy średniej wielkości. Uczciwie zatrudniał kilkunastu pracowników, odprowadzał składki i płacił podatki. Wydawało mu się, że prowadzi ułożone, stabilne życie i chyb tylko jakieś wielkie nieszczęście mogłoby je zniszczyć. Okazuje się, że wystarczy jeden człowiek i jego wątpliwej wiarygodności zeznania.

Jeden z byłych pracowników Karola, a prywatnie brat jego byłej dziewczyny, zostaje przyłapany na kradzieży złomu. W trakcie zeznań, chcąc uniknąć odpowiedzialności, oskarża swojego byłego szefa. Twierdzi, że był molestowany i zmuszany do stosunków płciowych przez Karola i właśnie to, a nie jego moralne zdeprawowanie jest przyczyną popełnianych przez niego przestępstw. Wymiar sprawiedliwości słysząc te zeznania natychmiast uruchomił swoją miażdżącą machinę. Bez znaczenia okazały się doniesienia znajomych oskarżonego o kradzież, którzy opowiadali o tym, jak ten chwali się, że nie tylko uniknie odpowiedzialności, ale jeszcze zemści się na byłym pracodawcy. Błędem Karola było posłuchanie się wynajętego i sowicie opłaconego adwokata, który nakazał mu odmawiać zeznań. W efekcie, przedsiębiorca został skazany na karę dwóch lat więzienia w zawieszeniu na lat pięć. Mimo odwołań i kasacji wyrok został utrzymany i stał się prawomocny. Wystarczyło jedno pomówienie. Karol zapowiedział już, że przenosi firmę za granicę. Z Polską nie chce mieć już nic wspólnego.

Marcina Kołodziejczyka i jego firmy nie zniszczył jeden człowiek. On pomówiony nie został. By w stan upadłości doprowadzić prężnie działającą spółkę w turystyce wystarczył kryzys w branży i przede wszystkim urząd skarbowy. Urząd, który mówi jedno, robi drugie, a karze jak chce i kiedy chce. Oddajmy głos zainteresowanemu.

- Sprawa „Big Blue" to lata 2002-2003, z tym smutnym końcem w 2003 roku. W 2001 roku mieliśmy kontrolę Urzędu Kontroli Skarbowej, która nie stwierdza nieprawidłowości, legalizując wszystkie działania i podejmowane rozwiązania podatkowe w spółce. To nie była jedyna kontrola. Kontrolowane były lata 1998, 1999, 2000. Mieliśmy interpretacje podatkowe Instytutu Studiów Podatkowych, „Delloite", dra Woźniaka – opowiada Kołodziejczyk. Mimo to, w 2002 roku, kiedy obroty „Big Blue" przekroczyły 100 milionów złotych, fiskus wstecznie naliczył firmie dodatkowe zobowiązania skarbowe na kwotę 8,5 milionów złotych. dwa miliony z tej kwoty udało mu się zabrać podczas sezonu 2003. - Tych dwóch milionów zabrakło nam do szczęśliwego zakończenia sezonu, a trzeba powiedzieć, że to był rok największego spadku w dziejach europejskiej turystyki – żali się były przedsiębiorca. Spółka „Big Blue" upadła, pracownicy stracili pracę, a fiskus, na utraconych przyszłych podatkach stracił miliony.

Mało? Inny przykład bezpodstawnego pomówienia. – 24 września 2003 roku to dzień, którego nie zapomnę do końca życia. Około godziny 20 usłyszałem strzał. Podbiegłem do okna i zobaczyłem, że ktoś zabił naszego owczarka. Chwilę później po drabinach do mieszkania na piętrze wbiegł oddział CBŚ, wspierany przez antyterrorystów. Wszyscy byli w kominiarkach. Wrzeszczeli "Stać! Nie ruszać się, policja!". Skuli mi ręce i nogi, 13-letnią córkę powalili na podłogę i przyłożyli jej do głowy lufę pistoletu – wspomina dzień zatrzymania Krzysztof Stańko. Właśnie wtedy zaczęła się jego gehenna. Pana Krzysztofa ktoś pomówił o produkcję narkotyków. Ktoś, kto chciał uzyskać status świadka koronnego. Funkcjonariusze CBŚ, którzy przeszukali jego posiadłość nic nie znaleźli. Prokuraturze nie przeszkodziło to jednak w wydaniu nakazu aresztowania. Stańko za kratami przesiedział 27 miesięcy. Jak orzekł później sąd, za niewinność. Ponad dwa lata więzienia bez wyroku. Za pretekst wystarczyły zeznania zwykłego przestępcy.

Gilotyna wymiaru sprawiedliwości ścięła też biznes Marka Kubali, dealera samochodowego z Wałbrzycha. Pan Marek początkowo sprowadzał samochody z USA i sprzedawał w Polsce. Interes był opłacalny do zmiany przepisów w końcu lat 90'. Wtedy Kubala otworzył autoryzowany salon. Po roku działalności jego dom o 6 rano otoczyło kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy straży granicznej. Niektórzy wpadli do środka.  Przedsiębiorca został skuty i oskarżony o oszustwo Skarbu Państwa na ponad 400 tys. zł., korupcji i posługiwanie się nieprawdziwymi opiniami technicznymi pojazdów. Trafił na miesiąc do aresztu. Jego gehenna trwała w sumie 10 lat. Prokuratura nie miała dowodów na przestępczą działalność Kubali, sprawa się przedawniła. Zniszczonego biznesu i pracy 25 zatrudnionym w jego salonie nikt już nie zwróci.

Takich spraw są w Polsce tysiące. Za każda z nich stoją żywi ludzie, ich rodziny i pracownicy oraz ich rodziny. Bezpodstawne działania prokuratury, urzędników czy służb za jednym razem niszczą często dorobek całego życia całej grupy osób. Po drugiej stronie jest bezwzględny, bezrefleksyjny i bezkarny system. System prokuratorsko-urzędniczy wyrosły jeszcze z mentalności lat 50', kiedy to głównym zadaniem nie było zapewnienie sprawiedliwości, ale udowodnienie winy. Niezależnie od tego, czy wina była rzeczywista, czy powstała w głowach urzędników. Po 24 latach warto się zastanowić, czy to już nie czas na zmiany.

Niespełna 24 lata temu nastąpił oficjalny kres socjalistycznej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w której najwięcej do powiedzenia miała partia, urzędnicy i polityczny wymiar sprawiedliwości. Wydawało się, że 4 czerwca 1989 Polacy wywalczyli wolność i rozpoczęli drogę transformacji, której kresem miało być nowoczesne państwo prawa. Wydawało się, że dużą część tej drogi już przebyliśmy. Że mamy apolityczne, niezawisłe, niezależne i obiektywne sądownictwo. Że Polska jest krajem dla narodu, a nie naród przedmiotem w posiadaniu szeroko rozumianego państwa. Prawda okazała się jednak inna.

Pozostało 90% artykułu
Kraj
Michał Kolanko: Gra o bezpieczeństwo w kampanii. Czy zadziała?
Kraj
Odszedł Bronek Misztal
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa