Cudowne jest życie wieśniaka

W najnowszym numerze „Przekroju" bardzo interesujący reportaż o ludziach, którzy porzucili życie w mieście i po szczęście, spokój oraz... oszczędności ruszyli na mniej lub bardziej oddalone od wielkich metropolii wioski. O śmiałkach, którzy olimpijskie motto szybciej, wyżej, silniej zamienili na bardziej pasujące do codzienności: wolniej, słabiej, niżej – pisze w tygodniku Anna Wittenberg.

Publikacja: 09.06.2013 11:52

Cudowne jest życie wieśniaka

Foto: archiwum prywatne

Pławna Górna to malownicza wieś pomiędzy Lwówkiem Śląskim a Jelenią Górą. Do najbliższego miasteczka jedzie się 15 km, do Wrocławia – 130, do Warszawy – 490. Właśnie tyle pięć lat temu zdecydowała się pokonać Joanna Appelt, rodowita warszawianka. Dziś, zamiast przy stole w kawalerce na Kabatach, czerwcowy poranek zaczyna od śniadania w ogrodzie swojego XIX-wiecznego domu i przekonuje, że decyzja o wyprowadzce na prowincję uzdrowiła jej życie. Trudno orzec, czy jest to już dziejowy trend, ale o podobnych odczuciach opowiadają także jej sąsiedzi. Jak zapewnia Joanna, z wielkich miast przenoszą się w okolicę już nie tylko warszawiacy, poznaniacy czy wrocławianie, ale także Niemcy, Holendrzy, Belgowie. Nawet Australijczyk. Na polskiej prowincji jest im nie tylko zielono i spokojnie, ale też taniej. A to w kryzysie się liczy – czytamy w „Przekroju". Aby zostać sąsiadem Joanny w Pławnej Górnej trzeba wyłożyć na dom najmniej ok. 180 tys. zł. W Rusocicach za budynek z 1946 roku właściciel życzy sobie 200 tysięcy. Ok. 250 tys. zł. trzeba zapłacić za średniej wielkości dom w Górkach.

A praca?

- Tu nic nie spada z nieba, trzeba liczyć na siebie. Moi sąsiedzi zajmują się rękodziełem, prowadzą warsztaty artystyczne podczas różnych sezonowych imprez. W naszej okolicy domy są ogromne, więc część sąsiadów prowadzi agroturystykę. Albo, przykładowo, fabryczkę lnianych ubrań. Spośród wszystkich moich znajomych byłam jedyną osobą która szukała tradycyjnej pracy – dodaje Joanna.

Była przekonana, że dobry nauczyciel z długoletnim doświadczeniem zaczepi się wszędzie (z wykształcenia jest geologiem, ale całe zawodowe życie pracowała w szkole ucząc geografii). Szybko okazało się, że na małomiasteczkowy etat mają szansę tylko krewni i znajomi królika, bo państwowymi posadami rządzą lokalne koterie. W rezultacie Joanna przez pierwsze dwa lata była zarejestrowana jako bezrobotna w urzędzie pracy. W mieście byłby to dramat, ale na wsi? - Tutaj brak stałej pracy jest mniej dotkliwy niż w metropolii – tłumaczy spokojnie. Bo na wsi zawsze można pomóc przy wykopkach gospodarzowi, który ma duże pole ziemniaków i dostać trzy worki w rozliczeniu. Albo wypielić sąsiadce ogród, otrzymując w zamian kosz warzyw.

Codzienna kalkulacja

Do niektórych rozliczeń gotówki jednak nie może zabraknąć. Jak szacują właściciele podmiejskich domów: zużycie koksu w zimie to około 3 tony na sezon. Woda (jeśli oczywiście mamy wodociąg) - około 90 zł na miesiąc, prąd - 120 zł. Za to wszystko nie da się rozliczyć w ziemniakach.

Jak twierdzą „prowincjonalni", wieś uczy oszczędzania na każdym kroku. Joanna zauważa na przykład, że teraz zużywa zdecydowanie mniej wody, niż kiedy żyła w Warszawie. - Nie mam liczników, ale mimo to oszczędzam – mówi. - Bo wiem, jaką wydajność ma studnia. Tak samo jest z segregacją śmieci. Z kontrolą zużycia gazu, bo butle są wkopane za domem i jeśli się źle obliczy, gaz się skończy. Darek, który mieszka w super oszczędnym eko-domku, do którego prąd płynie także z kolektorów energii słonecznej, dodaje jednak, że największe oszczędności wynikają z samej specyfiki życia na prowincji. - Tu nie ma dokąd wyjść wieczorem, więc pieniądze, które przepuściłoby się w knajpie, zostają w portfelu – mówi.

Chociaż bohaterowie reportażu w „Przekroju" są różni, jedno ich łączy. Wszyscy twierdzą, że wolniejsze tętno codziennych zdarzeń, lepsze jedzenie i cisza to nie tylko wytchnienie dla portfela, ale też balsam na skołatane miastem nerwy.

Joanna ściągnęła do Pławnej kilkoro swoich znajomych z Warszawy, którzy najpierw przyjeżdżali w odwiedziny, pograć w kanastę i poleniuchować na wsi, a później pokupowali tutaj domy. Jej zdaniem wieś przyciąga ludzi osobliwym poczuciem socjalnego bezpieczeństwa, o które jest tu dużo łatwiej niż w mieście.

Idealna egzystencja dla introwertyka? Odwrót od korporacyjnego magla? Cały reportaż przeczytacie w poniedziałkowym „Przekroju" oraz na www.przekroj.pl.

Pławna Górna to malownicza wieś pomiędzy Lwówkiem Śląskim a Jelenią Górą. Do najbliższego miasteczka jedzie się 15 km, do Wrocławia – 130, do Warszawy – 490. Właśnie tyle pięć lat temu zdecydowała się pokonać Joanna Appelt, rodowita warszawianka. Dziś, zamiast przy stole w kawalerce na Kabatach, czerwcowy poranek zaczyna od śniadania w ogrodzie swojego XIX-wiecznego domu i przekonuje, że decyzja o wyprowadzce na prowincję uzdrowiła jej życie. Trudno orzec, czy jest to już dziejowy trend, ale o podobnych odczuciach opowiadają także jej sąsiedzi. Jak zapewnia Joanna, z wielkich miast przenoszą się w okolicę już nie tylko warszawiacy, poznaniacy czy wrocławianie, ale także Niemcy, Holendrzy, Belgowie. Nawet Australijczyk. Na polskiej prowincji jest im nie tylko zielono i spokojnie, ale też taniej. A to w kryzysie się liczy – czytamy w „Przekroju". Aby zostać sąsiadem Joanny w Pławnej Górnej trzeba wyłożyć na dom najmniej ok. 180 tys. zł. W Rusocicach za budynek z 1946 roku właściciel życzy sobie 200 tysięcy. Ok. 250 tys. zł. trzeba zapłacić za średniej wielkości dom w Górkach.

Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej