Słabsi, starsi. Czy na pewno bezbronni?

Lista zagrożeń, które czyhają na dzieci, seniorów oraz kobiety, rośnie w zastraszającym tempie.

Publikacja: 20.07.2013 01:05

Sceny z tamtego popołudnia przesuwają się w głowie Ludwiki Kochman, emerytki z Poznania, niczym kolorowy film. Klatka po klatce. Tkwią w pamięci jak zadra (,,dlaczego to właśnie mnie spotkało?"), ale też, paradoksalnie, stanowią powód do dumy (,,dałam sobie radę"). Choć oczywiście takich przeżyć pani Ludwika nie życzyłaby najgorszemu wrogowi...

Pewnej zimy wybrała się do sanatorium w Szczawnie-Zdroju. Właśnie przechadzała się parkową alejką, kiedy poczuła szarpnięcie. Ktoś próbował jej wyrwać niewielką kamerę, którą przewiesiła przez ramię. Pani Ludwika chwyciła za pasek i zaczęła szarpać. – To był jakiś młody facet. Kiedy zobaczył, że nie zamierzam dać za wygraną, wpadł w szał. Najpierw przez kilkadziesiąt metrów ciągnął mnie po ziemi. Potem kopnął mnie ciężkim buciorem – opowiada pani Ludwika. Po chwili do napastnika dołączył jego kolega. – Pomyślałam sobie: ,,Bóg jest wysoko, umarli nisko, policji nie widać, jak okiem sięgnąć. Jeśli nie pomogę sobie sama, nikt tego nie zrobi" – wspomina pani Ludwika. No i udało się. Złodzieje odeszli z niczym.

Halo, babcia Leokadia?

– Starsi ludzie ciągle stanowią łatwy cel dla bandytów, ale też wszelkiej maści oszustów, naciągaczy, hochsztaplerów – zaznacza Krystyna Lewkowicz, prezes Ogólnopolskiego Porozumienia Uniwersytetów Trzeciego Wieku. – Często żyją samotnie, nieco z boku, są ufni, uczciwi, w wielu przypadkach brakuje im wiedzy i wyrachowania, które mogłyby uchronić ich przed nieszczęściem – wylicza.

Lista zagrożeń, które na nich czyhają, jest długa i niestety ciągle się wydłuża. Z raportu pt. ,,Badanie Konsumentów Trzeciego Wieku" opublikowanego niedawno przez UOKiK wynika, że starsze osoby mają niską świadomość swoich praw. Niewiele z nich czyta umowy, tylko niektóre mają świadomość, że zakupiony towar można reklamować, jeszcze gorzej jest z wiedzą na temat instytucji, do których można się w takim wypadku zwrócić o pomoc.

Efekt? – Seniorzy często zawierają niekorzystne dla siebie transakcje, choćby podczas wycieczek, których integralną częścią są prezentacje różnego rodzaju produktów – podkreśla Lewkowicz. – Bywa, że są to towary drogie, a nie zawsze dobrej jakości – dodaje. A jeśli już ktoś zdecyduje się upomnieć o własne prawa, często trafia pod niewłaściwy adres. – Starsi ludzie są odsyłani od Annasza do Kajfasza, co musi rodzić frustrację i jeszcze potęgować poczucie zagubienia – twierdzi Lewkowicz.

Znacznie poważniejszym problemem są jednak pospolici złodzieje, których pomysłowość zdaje się nie mieć granic.

Do legendy przeszła już stosowana przez nich metoda „na wnuczka". Zwykle zaczyna się tak samo. W mieszkaniu starszej osoby dzwoni telefon. Rozmówca przedstawia się jako wnuk, kuzyn, siostrzeniec, słowem: ktoś z rodziny. Tłumaczy, że popadł w kłopoty (miał wypadek, w obcym mieście ukradli mu samochód itp.) i potrzebuje szybkiego zastrzyku gotówki. A przy tym prowadzi rozmowę w taki sposób, by od swojej ofiary wyciągnąć jak najwięcej informacji. Kiedy już starszy pan bądź pani zgadza się pomóc, oszust informuje, że sam nie może przyjść po gotówkę, ale zgłosi się po nią jego znajomy.

W jaki sposób złodzieje decydują o wyborze ofiary? – Bardzo często po prostu przeglądają książki telefoniczne – przyznaje aspirant Mariusz Mrozek, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji. – Istnieje duże prawdopodobieństwo, że abonentem będzie właśnie osoba starsza. Młodzi decydują się dziś raczej na telefony komórkowe – dodaje.

Dodatkowym kryterium jest imię właściciela numeru. Oszuści celują w te charakterystyczne raczej dla starszego pokolenia. Prędzej zadzwonią więc do Leokadii niż Sandry, szybciej wybiorą Józefa czy Bronisława niż Mikołaja bądź Mateusza. Jak wynika z policyjnych statystyk, najmłodsi poszkodowani mają od 60 do 65 lat, najstarsi – przeszło 80. Zwykle tracą od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Dla seniorów zazwyczaj to lwia część, jeśli nie wszystkie oszczędności.

– Po raz pierwszy z metodą „na wnuczka" zetknęliśmy się osiem lat temu. W ubiegłym roku tylko w Warszawie policja odnotowała 276 zgłoszeń związanych z tego typu oszustwami – informuje aspirant Mrozek. Pewne pocieszenie może stanowić fakt, że w kilkudziesięciu przypadkach do oszustwa nie doszło. – Starsi ludzie sami zdołali się zorientować, że mają do czynienia z oszustami bądź też postanowili zweryfikować zasłyszaną historię u źródła, czyli u krewnych – tłumaczy aspirant Mrozek.

Oszuści specjalizujący się w okradaniu seniorów sięgają jednak po coraz to kolejne triki. Wchodzą do mieszkań ofiar, podając się za pracowników gazowni, wodociągów, proponując wróżenie. Zwykle działają parami. Jedna osoba odwraca uwagę właściciela, druga ogałaca mieszkanie.

Senior uczy się, jak uderzyć

We współczesnym świecie zagrożeń uniknąć nie sposób. Można je jednak zminimalizować. Jak? Przede wszystkim poprzez edukację. – Na ulicy czuję się pewnie, bo przeszłam kurs samoobrony dla seniorów – przekonuje Ludwika Kochman.

Zajęcia zostały zorganizowane przez poznański oddział Stowarzyszenia „mali bracia Ubogich". – Zainteresowanie było spore, co jednak nie zawsze przekładało się na frekwencję – przyznaje Marta Najdek ze stowarzyszenia. – Ale ci, którzy w zajęciach uczestniczyli, na pewno wynieśli z nich sporo – dodaje.

I nie chodzi tylko o podstawowe zasady sztuk walki. – Zdobycie nowych umiejętności, przebywanie w grupie sprawiło, że wiele osób otworzyło się, zaczęło się inaczej zachowywać, postrzegać otoczenie. Było to widać gołym okiem – podkreśla Najdek.

Na edukację stawia także policja. Komenda Stołeczna Policji wspólnie ze Związkiem Banków Polskich zainicjowała kampanię „Nie daj się złowić na wnuczka". Włączyły się w nią Koleje Mazowieckie i Miejskie Zakłady Autobusowe, a także osoby znane z telewizji, jak choćby aktorzy Katarzyna Żak, Michał Piela oraz dziennikarz Maciej Orłoś.

– Były spoty telewizyjne, radiowe, ogłoszenia w gazetach, do dziś w Internecie funkcjonuje poświęcona kampanii strona. Pomógł także Kościół – podczas mszy przed oszustami ostrzegali księża – wylicza aspirant Mrozek. W efekcie, w pewnym momencie liczba kradzieży ,,na wnuczka" spadła. Potem jednak, jak przyznaje aspirant Mrozek, oszuści znów się uaktywnili.

– Każda taka akcja ma jednak głęboki sens – uważa Krystyna Lewkowicz z Ogólnopolskiego Porozumienia Uniwersytetów Trzeciego Wieku. – W niektórych miastach UTW organizują dyżury prawnicze i konsumenckie. Starsze osoby zawsze mogą się do nas zwrócić o radę i pomoc – wyjaśnia Lewkowicz.

Niezależnie jednak od zaangażowania coraz większej liczby instytucji, ogromna rzesza seniorów pozostaje niemal całkowicie bezbronna wobec zagrożeń, które niesie ze sobą „miejska dżungla".

Bezbronne czuły się też kobiety z Zielonej Góry. W styczniu 2010 tamtejsza policja ogłosiła, że poszukuje sprawcy trzech brutalnych gwałtów. Wkrótce media alarmowały: w mieście i okolicach najpewniej grasuje gwałciciel. Tymczasem w kolejnych dniach napady na kobiety zaczęły się mnożyć.

Koniec tej historii był jednak zaskakujący. Większość doniesień okazała się fałszywa. Sami policjanci przyznali, że żaden seryjny gwałciciel nie istnieje. Śledztwo zostało umorzone. – Tak czy inaczej historia ta przyniosła nam jedną niezaprzeczalną korzyść. Kobiety zaczęły być bardziej świadome zagrożeń. Nauczyły się, co w takich wypadkach można zrobić – przyznaje Dorota Haładyn, szefowa Stowarzyszenia Babska Agencja Rozwoju.

Na zorganizowany przez nią kurs samoobrony zgłosiło się 30 pań. – Dziś już wiemy, że w razie napadu nie należy krzyczeć „ratunku!" lecz „pożar!". To bardziej przykuwa uwagę ludzi. Warto też nosić w kieszeni garść soli, którą można sypnąć napastnikowi w oczy – wylicza pani Dorota i dodaje: – Seryjny gwałciciel okazał się fikcją. Ale to nie oznacza, że świat stał się od razu bezpieczny.

Wręcz przeciwnie. Nie ma praktycznie tygodnia bez doniesień o gwałtach i napadach na kobiety. Od czasu do czasu zdarzają się przypadki szczególnie drastyczne. W lipcu ubiegłego roku w ręce policji wpadł 35-letni Piotr R. Od dwóch lat mężczyzna wynajmował mieszkanie w Krakowie i dorywczo pracował na budowach. Nocami krążył po mieście i polował. Według śledczych na pewno zgwałcił siedem kobiet.

Z kolei policjanci ze Śląska dwa miesiące temu zatrzymali 46-latka, który jest podejrzany o napady na cztery kobiety. Na co dzień był przykładnym mężem i ojcem.

I nikomu nic nie mówią

Z danych opublikowanych przez Komendę Główną Policji wynika, że w ubiegłym roku wszczętych zostało 1786 postępowań w sprawach o gwałt. Liczba ta od lat pozostaje niemal niezmienna. Ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Pani Ludwika wspomina: – Pomyślałam sobie. ,,Bóg jest wysoko, umarli nisko, policji nie widać, jak okiem sięgnąć. Jeśli nie pomogę sobie sama, nikt tego nie zrobi"

W 2005 roku seksuolog prof. Zbigniew Izdebski przeprowadził na zlecenie OBOP badania poświęcone przemocy seksualnej. Według nich zaledwie pięć do dziesięciu procent Polek, które padły ofiarą gwałtu, decyduje się o tym kogokolwiek zawiadomić. Tylko 40 procent z tej liczby idzie na policję. – Przez te kilka lat, które upłynęły od badania, niewiele się niestety zmieniło – przyznaje prof. Izdebski. – Ofiary gwałtu bardzo często po prostu się wstydzą. Obawiają się, że w odczuciu społecznym to właśnie one mogą zostać obarczone odpowiedzialnością za to, co się stało. To absurd, ale w tej sprawie funkcjonuje u nas mnóstwo stereotypów. Brakuje edukacji seksuologicznej – podkreśla prof. Izdebski.

Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że gwałciciel to często osoba znana pokrzywdzonej. Nierzadko – członek jej rodziny. Do tego dochodzi nie najlepsze prawo. Jeszcze do niedawna zgwałcenie było przestępstwem ściganym nie z urzędu, lecz na wniosek ofiary. Sejm postanowił to skorygować na początku maja, odpowiadając na propozycje posłów PO i Solidarnej Polski (na początku czerwca, z drobnymi zastrzeżeniami, przychylił się do tego Senat). Ofiary gwałtów zyskały też gwarancję, że będą przesłuchiwane tylko raz – na wstępnym etapie śledztwa, w obecności psychologa.

Ale temat nie został zamknięty. Posłowie nie zdecydowali się przyjąć propozycji PiS, które dotyczyły zaostrzenia kar za gwałt. Wiceminister sprawiedliwości argumentował, że muszą one pozostać proporcjonalne wobec sankcji grożących za inne przestępstwa. Parlamentarzyści PiS nie składają jednak broni. – W Sejmie jest nasz projekt zmian w prawie karnym. Zakłada on surowsze kary za gwałt – wyjaśnia poseł Andrzej Duda. PiS chce, by zaczynały się one od trzech, a kończyły na 25 latach więzienia.

Dziś za gwałt grozi od dwóch do 12, w skrajnych przypadkach 15 lat za kratami. – W efekcie ogromna liczba gwałcicieli dostaje wyroki w zawieszeniu. Więzienia udaje się uniknąć aż 40 procentom skazanych. To niedopuszczalne – uważa Duda.

Prawodawcy powoli reagują też na zagrożenia nowo zdefiniowane, które często idą w parze z rozwojem technologii. Jednym z nich jest stalking, czyli uporczywe nękanie. Pierwsze badania na temat występowania tego zjawiska w Polsce przeprowadziła siedem lat temu Justyna Skarżyńska. Wskazywały one, że 72 procent ofiar stalkingu to kobiety. W 2012 roku na policję wpłynęło 4,5 tysiąca zawiadomień dotyczących uporczywego nękania. Większość z nich się potwierdziła.

Po raz pierwszy o stalkingu media zaczęły się rozpisywać pod koniec ubiegłej dekady. Pretekstem stała się historia warszawskiej dentystki Andżeliki Krupskiej, którą prześladował jeden z pacjentów. Zaczepiał ją na ulicy, nachodził w pracy, rzucał się na nią, usiłując pocałować, wystawał pod oknami z miłosnymi transparentami. Ostatecznie sąd skazał go na 3,5 roku więzienia.

Długo wydawało się też, że ofiarą stalkera padła córka premiera Katarzyna Tusk. Łukasz P. wydzwaniał na jej komórkę, nagrywał się na pocztę głosową. Ostatecznie jednak sopocka prokuratura uznała, że to nie stalking, lecz złośliwe niepokojenie. Sam mężczyzna okazał się niepoczytalny.

Stalking w kodeksie karnym pojawił się w 2011 roku. Według nowych przepisów za popełnienie tego przestępstwa grozi kara do trzech lat więzienia. Jeśli jednak prześladowca doprowadzi do samobójstwa ofiary, może to być nawet na 10 lat.

Tymczasem problem stanowi nie tylko za wolno zmieniające się prawo, ale też egzekwowanie przepisów już obowiązujących. Według Krystyny Żyteckiej z Fundacji „Pomoc Kobietom i Dzieciom" dobrym przykładem jest ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. – Wiele jej zapisów uznać należy za martwe – podkreśla. – Sędziowie zamiast wyrzucać sprawców domowej przemocy na bruk, nakazują znaleźć dla nich lokal zastępczy. A ponieważ o to trudno, prześladowcy często nadal mieszkają z ofiarami – dodaje.

Z prześladowcą pod jednym dachem

Na tym jednak nie koniec. – Prokuratorzy zamiast skazywać sprawców, często proponują mediacje, jeśli zaś do sądu trafi już akt oskarżenia, na proces czeka się miesiącami. W dodatku organizacje pozarządowe mają problem z pozyskaniem pieniędzy na terapię ofiar, jeśli sprawca nie sięga po alkohol. A przecież często tragedie rozgrywają się w tak zwanych dobrych domach – wylicza Żytecka.

Przemoc domowa, której ofiarami w przytłaczającej większości padają kobiety i dzieci, to zjawisko coraz powszechniejsze. Statystyki Komendy Głównej Policji wskazują, że liczba niebieskich kart założonych w ubiegłym roku przekroczyła 51 tysięcy. Formularz wypełniany jest podczas interwencji związanych z przemocą w rodzinie.

Najbardziej skrajnym przejawem domowego piekła jest pedofilia. W ostatnim czasie w mediach głośno było o Krzysztofie B. z Podlasia. Mężczyzna zaczął gwałcić swoją córkę, gdy ta skończyła czternasty rok życia. Dramat trwał przez dekadę, zaś dziewczyna urodziła mu dwójkę dzieci. Wreszcie jednak sprawa wyszła na jaw, a B. został skazany na 12 lat więzienia.

Szkoła przemocy

Coraz bardziej niebezpieczna dla młodych ludzi staje się także szkoła. Marek uczy w jednym z poznańskich gimnazjów. – Im większe miasto, tym gorzej. Potwierdza to mój kolega, który przez pewien czas pracował w szkole pod Poznaniem – opowiada. – Tam uczniów było niewielu, rodzice dobrze znali nauczycieli, którzy wcześniej uczyli także ich. Słowem kontrola społeczna nad szkołą była nieporównanie większa. W dużym mieście bardzo często wszystko rozpływa się w anonimowej masie. A sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że władze Poznania, by uchronić się przed skutkami niżu demograficznego, łączą placówki – przekonuje Marek.

Zastrzega przy tym, że sytuacji w jego gimnazjum nie określiłby jako patologicznej. Niemniej dochodziło tam do incydentów, które jeszcze kilkanaście lat temu byłyby trudne do wyobrażenia. – Mieliśmy już przypadek rozpylenia na przerwie gazu pieprzowego; chłopaka, który przyszedł na lekcje pijany; były też dziewczyny pod wpływem środków odurzających. One akurat nałykały się tabletek wywołujących efekt podobny do narkotyku – wylicza Marek.

Narkotyki w szkołach to problem coraz poważniejszy. Świadczą o tym dane policji sprzed kilku miesięcy – w podstawówkach i gimnazjach liczba przestępstw narkotykowych w ciągu ostatnich sześciu lat wzrosła o sto procent. W 2011 roku na terenie 21 tysięcy tego rodzaju szkół stróże prawa odnotowali aż 28 tysięcy przestępstw, w tym kradzieże, pobicia i gwałty. Tych ostatnich było wówczas czternaście. Rok później już 74.

– Szkoła nie ma narzędzi, by radzić sobie z patologiami – uważa Tomasz Wojciechowski, psycholog i prezes Fundacji „Falochron". Przede wszystkim dlatego, że nie nadąża za dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością. – Ogromna grupa uczniów po prostu się tam nudzi. Przez większość lekcji słuchają o rzeczach, o których bez trudu mogą się dowiedzieć sami z Internetu – podkreśla Wojciechowski.

Ale coraz powszechniejszy dostęp do nowych technologii to broń obosieczna. Otwierają one bowiem pole dla zupełnie nowego rodzaju zagrożeń. – Młodzi ludzie coraz częściej przeżywają swoją seksualność przy użyciu choćby Internetu czy telefonu komórkowego. Przesyłają sobie za ich pośrednictwem roznegliżowane zdjęcia, nie zdając sobie często sprawy, jak łatwo takie fotografie mogą wypłynąć na forum publiczne – zaznacza Magdalena Wróblewska z Fundacji „Dzieci Niczyje", która od lat realizuje program „Dziecko w sieci".

Ale w sieci młodzi ludzie są narażeni na agresję nie tylko ze strony rówieśników. Czają się tam też pedofile, którzy ukrywając swoją tożsamość, starają się uwodzić nastolatków. Dzieje się tak mimo tego, że przez ostatnie lata sporo podobnych przypadków zostało nagłośnionych przez dziennikarzy.

– Pocieszające jest to, że rodzice są coraz bardziej świadomi zagrożeń – podkreśla Wróblewska. W 2012 roku w związku z różnego rodzaju wątpliwościami kontaktowali się z fundacją ponad 32 tysiące razy. – Brzmi to banalnie, ale żeby ochronić dziecko, należy go słuchać, spróbować wejść w jego świat i zrozumieć go – podsumowuje Wróblewska.

Optymizm mimo wszystko

Gwałtowne przemiany współczesnego świata rodzą patologie najwyraźniej odczuwalne w wielkich miastach. – Ludzie oddalają się od siebie. Taka atomizacja to zjawisko typowe dla społeczeństw, które w szybkim tempie się rozwijają. Uwaga ludzi jest skupiona przede wszystkim na zdobyciu dóbr materialnych kosztem kontaktów z rodziną, znajomymi, sąsiadami. Drugi człowiek często jest postrzegany jako potencjalny rywal, zagrożenie – tłumaczy dr Ireneusz Siudem, psycholog społeczny z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Jednak większość Polaków bardziej optymistycznie podchodzi do współczesnych zagrożeń. W połowie maja Komenda Główna Policji opublikowała wyniki sondażu, który na jej zlecenie przeprowadził OBOP. Aż 64 procent respondentów uznało, że Polska jest krajem bezpiecznym. Jeszcze więcej, bo 89 procent stwierdziło, że czuje się bezpiecznie w miejscu zamieszkania.

Jacek Pałkiewicz, Dżungla miasta. Klucz do bezpieczeństwa, Zysk i S-ka, kwiecień 2013

Sceny z tamtego popołudnia przesuwają się w głowie Ludwiki Kochman, emerytki z Poznania, niczym kolorowy film. Klatka po klatce. Tkwią w pamięci jak zadra (,,dlaczego to właśnie mnie spotkało?"), ale też, paradoksalnie, stanowią powód do dumy (,,dałam sobie radę"). Choć oczywiście takich przeżyć pani Ludwika nie życzyłaby najgorszemu wrogowi...

Pewnej zimy wybrała się do sanatorium w Szczawnie-Zdroju. Właśnie przechadzała się parkową alejką, kiedy poczuła szarpnięcie. Ktoś próbował jej wyrwać niewielką kamerę, którą przewiesiła przez ramię. Pani Ludwika chwyciła za pasek i zaczęła szarpać. – To był jakiś młody facet. Kiedy zobaczył, że nie zamierzam dać za wygraną, wpadł w szał. Najpierw przez kilkadziesiąt metrów ciągnął mnie po ziemi. Potem kopnął mnie ciężkim buciorem – opowiada pani Ludwika. Po chwili do napastnika dołączył jego kolega. – Pomyślałam sobie: ,,Bóg jest wysoko, umarli nisko, policji nie widać, jak okiem sięgnąć. Jeśli nie pomogę sobie sama, nikt tego nie zrobi" – wspomina pani Ludwika. No i udało się. Złodzieje odeszli z niczym.

Pozostało 94% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo