Stalking w kodeksie karnym pojawił się w 2011 roku. Według nowych przepisów za popełnienie tego przestępstwa grozi kara do trzech lat więzienia. Jeśli jednak prześladowca doprowadzi do samobójstwa ofiary, może to być nawet na 10 lat.
Tymczasem problem stanowi nie tylko za wolno zmieniające się prawo, ale też egzekwowanie przepisów już obowiązujących. Według Krystyny Żyteckiej z Fundacji „Pomoc Kobietom i Dzieciom" dobrym przykładem jest ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. – Wiele jej zapisów uznać należy za martwe – podkreśla. – Sędziowie zamiast wyrzucać sprawców domowej przemocy na bruk, nakazują znaleźć dla nich lokal zastępczy. A ponieważ o to trudno, prześladowcy często nadal mieszkają z ofiarami – dodaje.
Z prześladowcą pod jednym dachem
Na tym jednak nie koniec. – Prokuratorzy zamiast skazywać sprawców, często proponują mediacje, jeśli zaś do sądu trafi już akt oskarżenia, na proces czeka się miesiącami. W dodatku organizacje pozarządowe mają problem z pozyskaniem pieniędzy na terapię ofiar, jeśli sprawca nie sięga po alkohol. A przecież często tragedie rozgrywają się w tak zwanych dobrych domach – wylicza Żytecka.
Przemoc domowa, której ofiarami w przytłaczającej większości padają kobiety i dzieci, to zjawisko coraz powszechniejsze. Statystyki Komendy Głównej Policji wskazują, że liczba niebieskich kart założonych w ubiegłym roku przekroczyła 51 tysięcy. Formularz wypełniany jest podczas interwencji związanych z przemocą w rodzinie.
Najbardziej skrajnym przejawem domowego piekła jest pedofilia. W ostatnim czasie w mediach głośno było o Krzysztofie B. z Podlasia. Mężczyzna zaczął gwałcić swoją córkę, gdy ta skończyła czternasty rok życia. Dramat trwał przez dekadę, zaś dziewczyna urodziła mu dwójkę dzieci. Wreszcie jednak sprawa wyszła na jaw, a B. został skazany na 12 lat więzienia.
Szkoła przemocy
Coraz bardziej niebezpieczna dla młodych ludzi staje się także szkoła. Marek uczy w jednym z poznańskich gimnazjów. – Im większe miasto, tym gorzej. Potwierdza to mój kolega, który przez pewien czas pracował w szkole pod Poznaniem – opowiada. – Tam uczniów było niewielu, rodzice dobrze znali nauczycieli, którzy wcześniej uczyli także ich. Słowem kontrola społeczna nad szkołą była nieporównanie większa. W dużym mieście bardzo często wszystko rozpływa się w anonimowej masie. A sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że władze Poznania, by uchronić się przed skutkami niżu demograficznego, łączą placówki – przekonuje Marek.
Zastrzega przy tym, że sytuacji w jego gimnazjum nie określiłby jako patologicznej. Niemniej dochodziło tam do incydentów, które jeszcze kilkanaście lat temu byłyby trudne do wyobrażenia. – Mieliśmy już przypadek rozpylenia na przerwie gazu pieprzowego; chłopaka, który przyszedł na lekcje pijany; były też dziewczyny pod wpływem środków odurzających. One akurat nałykały się tabletek wywołujących efekt podobny do narkotyku – wylicza Marek.
Narkotyki w szkołach to problem coraz poważniejszy. Świadczą o tym dane policji sprzed kilku miesięcy – w podstawówkach i gimnazjach liczba przestępstw narkotykowych w ciągu ostatnich sześciu lat wzrosła o sto procent. W 2011 roku na terenie 21 tysięcy tego rodzaju szkół stróże prawa odnotowali aż 28 tysięcy przestępstw, w tym kradzieże, pobicia i gwałty. Tych ostatnich było wówczas czternaście. Rok później już 74.
– Szkoła nie ma narzędzi, by radzić sobie z patologiami – uważa Tomasz Wojciechowski, psycholog i prezes Fundacji „Falochron". Przede wszystkim dlatego, że nie nadąża za dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością. – Ogromna grupa uczniów po prostu się tam nudzi. Przez większość lekcji słuchają o rzeczach, o których bez trudu mogą się dowiedzieć sami z Internetu – podkreśla Wojciechowski.
Ale coraz powszechniejszy dostęp do nowych technologii to broń obosieczna. Otwierają one bowiem pole dla zupełnie nowego rodzaju zagrożeń. – Młodzi ludzie coraz częściej przeżywają swoją seksualność przy użyciu choćby Internetu czy telefonu komórkowego. Przesyłają sobie za ich pośrednictwem roznegliżowane zdjęcia, nie zdając sobie często sprawy, jak łatwo takie fotografie mogą wypłynąć na forum publiczne – zaznacza Magdalena Wróblewska z Fundacji „Dzieci Niczyje", która od lat realizuje program „Dziecko w sieci".
Ale w sieci młodzi ludzie są narażeni na agresję nie tylko ze strony rówieśników. Czają się tam też pedofile, którzy ukrywając swoją tożsamość, starają się uwodzić nastolatków. Dzieje się tak mimo tego, że przez ostatnie lata sporo podobnych przypadków zostało nagłośnionych przez dziennikarzy.
– Pocieszające jest to, że rodzice są coraz bardziej świadomi zagrożeń – podkreśla Wróblewska. W 2012 roku w związku z różnego rodzaju wątpliwościami kontaktowali się z fundacją ponad 32 tysiące razy. – Brzmi to banalnie, ale żeby ochronić dziecko, należy go słuchać, spróbować wejść w jego świat i zrozumieć go – podsumowuje Wróblewska.
Optymizm mimo wszystko
Gwałtowne przemiany współczesnego świata rodzą patologie najwyraźniej odczuwalne w wielkich miastach. – Ludzie oddalają się od siebie. Taka atomizacja to zjawisko typowe dla społeczeństw, które w szybkim tempie się rozwijają. Uwaga ludzi jest skupiona przede wszystkim na zdobyciu dóbr materialnych kosztem kontaktów z rodziną, znajomymi, sąsiadami. Drugi człowiek często jest postrzegany jako potencjalny rywal, zagrożenie – tłumaczy dr Ireneusz Siudem, psycholog społeczny z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Jednak większość Polaków bardziej optymistycznie podchodzi do współczesnych zagrożeń. W połowie maja Komenda Główna Policji opublikowała wyniki sondażu, który na jej zlecenie przeprowadził OBOP. Aż 64 procent respondentów uznało, że Polska jest krajem bezpiecznym. Jeszcze więcej, bo 89 procent stwierdziło, że czuje się bezpiecznie w miejscu zamieszkania.
Jacek Pałkiewicz, Dżungla miasta. Klucz do bezpieczeństwa, Zysk i S-ka, kwiecień 2013