Dobrowolne wypędzenie na Zachód

To była ostateczność – nikt nie chciał porzucać domu ani gospodarstwa

Publikacja: 21.09.2013 01:01

Droga w nieznane

Droga w nieznane

Foto: AFP

Red

W 1945 r. odpowiedzialny za całą akcję przesiedleńczą i osiedleńczą w Polsce wiceminister administracji publicznej Władysław Wolski, komunista, który przeszedł twardą szkołę stalinowskiego łagru, twierdził, „że nasza akcja nie ma precedensu w historii". Nie wiedział, że wraz z innymi członkami władz Polski Ludowej zasłuży już niebawem na najwyższe oceny samego Józefa Wissarionowicza i Wiaczesława Mołotowa. W rozmowach z delegacjami węgierską i czechosłowacką wiosną 1946 r. Stalin (podobnie jak i Mołotow) „dobrowolną wymianę ludności" pomiędzy Polską a Związkiem Radzieckim rekomendował jako najlepszy sposób rozwiązywania napięć etnicznych i sporów terytorialnych.

Artykuł pochodzi z "Uważam Rze Historia"

Umowy w sprawie masowych przesiedleń ludności polskiej, ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej podpisane zostały we wrześniu 1944 r. przez nieuznawany jeszcze przez nikogo quasi-rząd – Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego i władze sąsiadujących z Polską republik radzieckich: Ukraińskiej, Białoruskiej i Litewskiej. Czy był to świadomy despekt pod adresem polskich komunistów czy chęć propagandowego „dowartościowania" papierowej suwerenności tych republik związkowych – nie sposób jednoznacznie rozstrzygnąć. Rezultatem porozumień miało być – jak oczekiwano – dostosowanie granic etnicznych do linii Curzona, wzdłuż której (z grubsza) przebiegała nowa wschodnia granica Rzeczypospolitej. Nacisk strony radzieckiej na jak najszybsze podpisanie tych umów był spowodowany chęcią utrwalenia przebiegu granicy oraz usunięcia z Kresów Wschodnich II RP większości Polaków, uznawanych za element nielojalny i antysowiecki.

Względy propagandowe oraz doświadczenia z wysiedleniami ludności niemieckiej w latach 1939–1941, która gremialnie opuściła obszary Polski, państw bałtyckich i Rumunii inkorporowane do Związku Radzieckiego zaważyły najprawdopodobniej na przyjęciu zasady formalnej dobrowolności i zakazu jakichkolwiek nacisków. Dawała ona możliwość regulowania wielkości strumienia wyjeżdżających w zależności od potrzeb i aktualnego stanowiska Moskwy.

Wszystkie trzy umowy zawierały tyleż optymistyczne, co nierealne terminy ich realizacji. „Ewakuacja" ludności polskiej (bo takiego terminu oficjalnie używano) rozpocząć się miała w połowie listopada lub na początku grudnia 1944 r. i potrwać 2,5 (w przypadku Kresów Południowo-Wschodnich) do 4 (w przypadku Wileńszczyzny i Kresów Północno-Wschodnich) miesiąca. Biorąc pod uwagę, że na obszarach Wołynia i Galicji Wschodniej zamieszkiwało (według danych NKWD) około 800 tys., na terytorium Wileńszczyzny co najmniej 380 tys., a na terenach wcielonych do Białoruskiej SRR 800–900 tys. Polaków – były to terminy niewykonalne.

Geografia przesiedlenia

Cała operacja wysiedleńcza potrwała do jesieni 1946 r. Głównie z powodu problemów z transportem, niechęci ludności polskiej do rejestrowania się na wyjazd, a potem do samego odjazdu, przeszkód czynionych przez władze radzieckie, które pragnęły, by wyjeżdżający Polacy pozostawiali cały swój dobytek na miejscu, i hamowały przesiedlenie wiejskiej ludności polskiej z terenów Wileńszczyzny i Kresów Północno-Wschodnich. Największe jej nasilenie przypadło na drugą połowę 1945 r. oraz miesiące wiosenno-letnie 1946 r. Ogółem w latach 1944–1946 wysiedlono blisko 1200 tys. osób. Jednak liczba Kresowian, którzy znaleźli się na terytorium Polski powojennej, była znacznie większa. Doliczyć do niej bowiem trzeba także uciekinierów z lat 1943–1944 chroniących się przed terrorem ukraińskich nacjonalistów, żołnierzy Armii Polskiej, przymusowych robotników, a wkrótce także powracających zesłańców. Zgodnie z danymi spisu powszechnego z 1950 r. na obszarach Polski w nowych granicach znalazło się ponad 2 miliony Polaków pochodzących z ziem wschodnich II Rzeczypospolitej.

W pierwotnych założeniach z 1944 r. Polacy z Kresów mieli „wracać do Ojczyzny", zastępując tam przede wszystkim „przewiezionych" na wschód Białorusinów, Ukraińców, Litwinów. Dopiero wiosną 1945 r. wraz z obejmowaniem administracji cywilnej z rąk radzieckich komendantów wojskowych przez polskich pełnomocników powstała możliwość kierowania ich na tereny Ziem Odzyskanych.

Władze Polski Ludowej, uznając kwestię szybkiego zagospodarowania ziem zachodnich i północnych za niezwykle istotną z punktu widzenia politycznego, społecznego i ekonomicznego, pozwoliły na przygotowanie specjalnego planu zasiedlania Ziem Odzyskanych. Plan autorstwa dr. Stanisława Pietkiewicza i dr. Michała Orlicza zakładał, że osadnik na nowych terenach winien znaleźć się w warunkach najbardziej zbliżonych do tych, z jakich pochodzi. Winien więc znaleźć się w bliskim mu otoczeniu ludzkim, które go wiąże nie tylko pochodzeniem, ale także warunkami życia społeczno-gospodarczego i obyczajami. Oznaczało to, że przemieszczane i osiedlane miały być całe zwarte społeczności wiejskie, mieszkańcy jednej wsi, osiedla, przysiółka. Warunki pracy na roli nie powinny odbiegać od tych, do których przesiedleniec przywykł. Przesiedlenie przynosić też miało odczuwalną poprawę warunków bytowych.

Konspiracyjne powiązania z czasu wojny pozwoliły natychmiast odtworzyć organizacje podziemne

Aby tego dokonać, Polacy z Kresów Południowo-Wschodnich kierowani być mieli na obszary tzw. strefy południowej (Górny i Dolny Śląsk), a przesiedleńcy z Wileńszczyzny i dawnych województw: nowogródzkiego, poleskiego, wschodniej części białostockiego – do strefy północno-zachodniej i północno-wschodniej (Pomorze Zachodnie i Środkowe oraz Prusy Wschodnie). W powojennym chaosie realizacja planu pozostawiała wiele do życzenia. Udało się utrzymać jedynie – a i to w ogólnym zarysie – kierunek przepływu przesiedleńców z Kresów oraz miejsca ich osiedlenia. Było to jednak przede wszystkim zasługą ukształtowania sieci komunikacyjnej, która transporty kolejowe z Galicji Wschodniej kanalizowała w magistrali wiodącej ze wschodu od Tarnopola, Stanisławowa, Drohobycza czy Lwowa w kierunku Krakowa, Górnego Śląska, Opola i Wrocławia, a transporty z Wileńszczyzny i Kresów Północno-Wschodnich kierowała w stronę Warmii i Mazur, Warszawy, Poznania, Szczecina.

W efekcie największe skupiska ludności z Wileńszczyzny powstały w województwie gdańskim i olsztyńskim, mniejsze – we wrocławskim i pomorskim. Z terenów włączonych do Białorusi przesiedleńcy trafiali do województw gdańskiego, szczecińskiego oraz wrocławskiego, Polacy ze wsi Galicji Wschodniej i Wołynia osiedlali się przede wszystkim na obszarze woj. wrocławskiego i Opolszczyzny.

Podobnie wyglądały rezultaty migracji ludności miejskiej, choć tutaj preferencje i zachęty stosowane przez władze lokalne oraz państwowe modyfikowały nieco kierunek wyjazdów. W przypadku Polaków z Wilna ważnym miejscem obok np. Gdańska okazał się Toruń (gdzie erygowano nowy uniwersytet, na którym znalazła zatrudnienie znaczna część kadry wileńskiego ośrodka naukowego) oraz Wrocław. W przypadku Lwowian zasilili oni ośrodki miejskie Górnego i Dolnego Śląska – od Bytomia i Gliwic (Politechnika Śląska), poprzez Opole, Brzeg, po zniszczony Wrocław. Jedna opinia mówiąca o Wrocławiu jako przeflancowanym Lwowie była w znacznej mierze mitem. Ale dzięki obecności około 20 tys. mieszkańców Lwowa w murach i gruzach nadodrzańskiej metropolii, dominującej pozycji kadry naukowej oraz studentów Politechniki Lwowskiej i Uniwersytetu Jana Kazimierza, obecności lwowskich tramwajarzy, przeniesieniu siedziby Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław istotnie zyskał pewien ryt kresowy i lwowski.

Chaos i rozproszenie

Lapidarnie geografię osiedlenia Kresowian ujął biskup Bolesław Kominek: „Wileńszczyzna osiadła na Mazurach i Warmii, województwa wschodnio-południowe (lwowskie, tarnopolskie, stanisławowskie) zajęły Górny i Dolny Śląsk, a także sięgnęły na północ pod Szczecin. Na te same ziemie zjechali także ludzie z Wołynia i Pińszczyzny. Politechnika Lwowska osiadła w Gliwicach. Lwowscy kolejarze objęli ważne węzły kolejowe w Gliwicach i we Wrocławiu, a robotnicy z tamtejszych ziem osiedlali się na całym obszarze od Przemyśla po ziemie zachodnie, od Bytomia i Zabrza poprzez Kędzierzyn aż do Wrocławia". Podobnemu rozpyleniu jak mieszkańcy miast kresowych uległa również ludność wiejska. W niewielkim stopniu przyczyniła się do tego, jak się wydaje, świadoma polityka władz, które uznawać mogły Kresowian za czynnik szczególnie nieprzychylnie nastawiony wobec nowej rzeczywistości społeczno-politycznej Polski. Ich dłuższy niż w przypadku innych obywateli Rzeczypospolitej i znacznie bardziej traumatyczny kontakt z radzieckimi porządkami skłaniał do powściągliwości, jeśli nie do negowania poczynań władz Polski Ludowej. Jednak bardziej na rozproszeniu ludności kresowej zaważyła żywiołowość procesu osiedleńczego, nieco późniejszy jej przyjazd, w momencie, gdy część opuszczonych przez Niemców gospodarstw była już zajęta albo gdy do domostw i roli uprawianej jeszcze przez niemieckich gospodarzy swoje pretensje zgłosili przesiedleńcy z centralnej lub zachodniej Polski.

Paradoksalnie część Kresowian za swój patriotyzm, przywiązanie do ojczyzny i ojcowizny została ukarana przydziałem mniejszego, bardziej zdewastowanego, gorszego gospodarstwa oraz rozsiedleniem w rozproszeniu. Z reguły też nie udawało się mieszkańcom jednej miejscowości na Kresach wyjechać wspólnym transportem. Różne terminy rejestracji, trudności związane z opisem majątku i zdobyciem dokumentów, które pomogłyby uzyskać później rekompensatę za utracone mienie, oczekiwanie na członków rodziny – zmobilizowanych do armii (nie zawsze polskiej...), aresztowanych czy zesłanych w głąb ZSRR powodowało, że mieszkańcy wsi wyjeżdżali w kilku turach i nie zawsze potrafili się odnaleźć na nowej, obcej ziemi. Rzadko się więc zdarzało, by w jednej miejscowości na ziemiach zachodnich lub w miejscowościach sąsiadujących ze sobą zamieszkali przesiedleńcy z jednej wsi. Np. spośród 300 rodzin z Biłki Szlacheckiej część osiedliła się w Grodźcu (pow. opolski), część w Gościęcinie (pow. kozielski), Ligocie Tułowieckiej (pow. niemodliński). 100 rodzin z Podhajczyków trafiło do wsi Szybowice i Mieszkowice w pow. prudnickim, 80 rodzin z Dolinian (pow. gródecki) osiedliło się w Nowej Cerekwi. Jednak już Polacy ze słynnego Przebraża na Wołyniu trafili do 23 wsi w pow. niemodlińskim, a mieszkańcy Budzyłowa – do siedmiu.

Życie na walizkach

W większych miastach, takich jak Opole, gdzie w 1950 r. 45,7 proc. ogółu mieszkańców (59,2 proc. wszystkich przybyłych od 1945 r.) stanowili Kresowianie, reprezentowane były niemal wszystkie miasta i miasteczka Galicji Wschodniej i Wołynia – np. 5 tys. dawnych lwowian, 850 mieszkańców Tarnopola, 2,3 tys. Stanisławowa i 1,3 tys. Łucka.

Dodatkowym czynnikiem dezintegracji stawała się akcja osadnictwa wojskowego. Powielająca w pewnej mierze założenia przedwojenne, choć zaplanowana na znacznie większą skalę, przyczyniała się do powstawania w powiatach nadgranicznych, zamkniętych zbiorowości. Czynnikiem konstytuującym była wspólnota losów wojennych, a także wielkość nadziałów i atrakcyjność gospodarstwa.

W miastach rolę swoistych ośrodków integracji i wsparcia pełniły bądź instytucje, organizacje przeniesione z Kresów w nowe warunki (np. kluby sportowe – Polonia w Bytomiu), bądź lokale gastronomiczne, punkty handlowe czy usługowe z kresowym akcentem w nazwie. Świadectwem nie tylko pochodzenia właścicieli, ale także sygnałem kierowanym do zainteresowanych była np. nazwa jednego z pensjonatów w Szklarskiej Porębie – „Wilnianka". Kresowość, lwowskość, wileńskość podkreślana w szyldzie była przejawem coraz gorzej widzianego przez władze niepokornego sentymentu, a zarazem informacją mówiąca o ofercie lokalu i jego klienteli.

Oswajaniu krajobrazu służyła też toponimia, stąd pojawiające się na planach i mapach ulice lwowskie, wileńskie czy nazwy osad, takie jak Lwowiany w pow. głubczyckim.

Niejednokrotnie ważną rolę integracyjną w nowym miejscu zamieszkania odgrywał ksiądz przybyły ze swoimi wiernymi oraz – w wymiarze symbolicznym – przewiezione wyposażenie kościoła, obiekty kultu, a zwłaszcza obrazy Matki Bożej. Przybyło ich ze wschodu około 100. Umieszczone w nowych kościołach stanowiły swoistą „świętą relikwię utraconej ojcowizny", stając się celem pielgrzymek i miejscem spotkań dawnych mieszkańców rozproszonych po całej Polsce.

W pierwszych latach powojennych Kresowian łączyć potrafiły także protest, niezgoda i walka z opresją, jaką niosła nowa rzeczywistość. Konspiracyjne powiązania z lat II wojny światowej pozwoliły na natychmiastowe odtworzenie organizacji podziemnej na ziemiach zachodnich, składającej się z żołnierzy podziemia niepodległościowego z Galicji Wschodniej. Obok siatki tzw. terytorialnej Zrzeszenia WIN na obszarze Śląska Górnego i Dolnego funkcjonowały od 1945 do 1948 r. tzw. Eksterytorialne Okręgi Lwowski i Tarnopolski AK-WiN kierowane przez mjr. Anatola Sawickiego i kpt. Bolesława Żeglina. Skupiały w swoich szeregach kilkuset aktywnych członków. Okręgi te wydawały nawet swoje pisma – „Strażnicę Kresową" i „Wolność". Podobną strukturę złożoną z ewakuowanych żołnierzy AK z Wileńszczyzny stworzył ppłk Antoni Olechnowicz.

Okoliczności przesiedlenia, trudne warunki bytu w miejscowościach zrujnowanych, ograbionych, rozszabrowanych albo na odwrót – pełnych przybyszów z centralnej Polski, Niemców lub (na Górnym Śląsku) Polaków-autochtonów powodowały, że w latach 1945 i 1946 zdarzały się przypadki zawracania transportów lub wyjazdów Kresowian do Polski centralnej. Obecność Niemców, nachalna propaganda rządowa, wpływ wydarzeń międzynarodowych sprzyjały wytworzeniu się powszechnego przekonania o tymczasowości pobytu, o nowej wojnie, która zapewni możliwość powrotu na stare miejsce, do siebie, na swoje. Ten nastrój tymczasowości powodował, że – jak opisał to Zdzisław Żygulski – „życie prowadzono z dnia na dzień, oczekując nowych wstrząsów". Przysłowiowe życie na walizkach, w gotowości do wyjazdu było powszechne nie tylko na wsi, ale i w miastach. Na wsi prowadziło to do tego, że nie uprawiano całej ziemi, a tylko jej część – na swoje minimalne potrzeby. Odrzuceniu sprzyjał ból zetknięcia się z nową rzeczywistością i otoczeniem. Inne były krajobrazy, budynki, ziemia, która „rodzić nie będzie", szkodliwe było nawet powietrze...

„Woleliby strony rodzinne"

Kontakty z innymi mieszkańcami – przesiedleńcami z Polski centralnej lub ludnością rodzimą – bardzo często rodziły konflikty. Jeden z osadników z Wielkopolski pisał: „Przybysze zza Buga wychwalali swoją ziemię, a tę nazywali jałową. Przez długi czas kłócili się o byle co z każdym i nie mogli zżyć się z sąsiadami. Na ogół byli bardziej pracowici, jednak nie uznawali nowoczesnych metod uprawy roli. Często mówili, że woleliby i że wrócą do stron rodzinnych [...] Żyli w odosobnieniu, w izolacji od nas".

Początkowo nawet małżeństwa dopuszczalne były tylko „między swoimi". Pierwsze śluby osób pochodzących z różnych dzielnic Polski były przyjmowane źle, a wesela spotykały się z bojkotem większości zaproszonych gości.

Przełom w traktowaniu swojego nowego miejsca zamieszkania nastąpił niewątpliwie w drugiej połowie lat 50. XX w. Nie tylko kilkunastoletni pobyt, pewne zadomowienie się, ale także możliwość – która się pojawiła po 1956 r. – skonfrontowania swoich warunków życia z warunkami w dawnej ojcowiźnie, przekonanie się o obcości mieszkających tam zbiorowości, przyspieszyły proces adaptacji i zakorzeniania.

—Grzegorz Hryciuk, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalista historii Europy Wschodniej

W 1945 r. odpowiedzialny za całą akcję przesiedleńczą i osiedleńczą w Polsce wiceminister administracji publicznej Władysław Wolski, komunista, który przeszedł twardą szkołę stalinowskiego łagru, twierdził, „że nasza akcja nie ma precedensu w historii". Nie wiedział, że wraz z innymi członkami władz Polski Ludowej zasłuży już niebawem na najwyższe oceny samego Józefa Wissarionowicza i Wiaczesława Mołotowa. W rozmowach z delegacjami węgierską i czechosłowacką wiosną 1946 r. Stalin (podobnie jak i Mołotow) „dobrowolną wymianę ludności" pomiędzy Polską a Związkiem Radzieckim rekomendował jako najlepszy sposób rozwiązywania napięć etnicznych i sporów terytorialnych.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo