Wszystkie misje Karskiego

Z pierwszą wyruszył z okupowanej Polski do Francji w styczniu 1940 roku. Z kolejną wrócił do kraju parę miesięcy później. Trzecia omal nie zakończyła się tragicznie w katowni Gestapo. Ocalony, ruszył w roku 1943 z najgłośniejszą misją czwartą. W piątej pozostał do końca.

Aktualizacja: 19.04.2014 09:09 Publikacja: 19.04.2014 08:20

wojciech stanisławski

To, co przydarzyło się Janowi Kozielewskiemu w młodości, w zasadzie jest dobrym materiałem na pomnik II Rzeczypospolitej. Kraju oferującego półsierocie z ubogiej łódzkiej rodziny szlify podchorążego rezerwy, stypendia i staże w całej Europie, możliwość studiowania prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, a wreszcie karierę dyplomatyczną. Oczywiście – jak to zwykle w życiu bywa – decydujące były zdolności samego młodzieńca, ale nie bez znaczenia opieka starszego brata Mariana. W latach 30. XX wieku był on wysokim oficerem Policji Państwowej, a po śmierci ojca wspieranie Jana uważał za swój obowiązek.

Z przedwojennych zdjęć uśmiecha się do nas mężczyzna elegancki i przystojny, pieszczoch losu, jak pisał o sobie Czesław Miłosz. Dość zresztą sięgnąć do sceny otwierającej „Tajne państwo", zbeletryzowaną wojenną opowieść Karskiego, by odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w środku scenariusza jednej z przesłodzonych komedii filmowych międzywojnia. „Noc 23 sierpnia 1939 roku zeszła mi na wesołej zabawie. Wydawał ją syn ambasadora Portugalii w Warszawie, Susa de Mendes. Miał około 25 lat i był moim rówieśnikiem. Był też szczęściarzem – bratem pięciu pięknych i czarujących sióstr. Dość często widywałem jedną z nich i dlatego nie mogłem wprost doczekać się naszego wieczornego spotkania. Nastrój zabawy był wesoły i beztroski".

Oczywiście trzeba pamiętać, że to relacja pisana w roku 1944 dla amerykańskiego masowego czytelnika, który nie zna jeszcze relacji z gruzowiska, jakim stała się Europa. A zarazem, jeśli spojrzeć na ten sielankowy prolog nieco bardziej podejrzliwie, nietrudno dostrzec przedsmak, zapowiedź tego, co dla młodego Kozielewskiego-Karskiego szykował los. Bo tej samej nocy zostaje przecież zmobilizowany. Po wrześniowej klęsce, kiedy nawet nie powąchał prochu, ląduje w sowieckim obozie dla internowanych, skąd udaje mu się wydostać dzięki mało znanemu punktowi w pakcie Ribbentrop-Mołotow pozwalającemu na powrót do Polski jeńców pochodzenia niemieckiego. Jego rodzinna Łódź to już część Rzeszy, a w sowieckim bałaganie nie sprawdzają fałszywych informacji. W listopadzie 1939 roku ucieka z transportu i trafia do Warszawy. Tapety w salonie państwa Mendes zostały już przez ten czas osmalone.

Pieszczoch na zgliszczach

Warszawa to w tym czasie miasto bez szyb, gdzie przewalają się tłumy uchodźców z ziem wcielonych do Rzeszy, odbywają pierwsze łapanki (11.11.1939) i uliczne egzekucje. A jednak w tym samym czasie rozpoczyna się życie konspiracyjne – mimo świadomości klęski i osamotnienia w świecie, w którym zawiedli sojusznicy. Dzieje się to w cieniu wielkiego sporu o przyczyny wrześniowej porażki, którego konsekwencją jest rozłam na dwa obozy: wierny tradycji Piłsudskiego i antysanacyjny. Poza granicami Polski spór ten już w pierwszych tygodniach zaowocuje internowaniem większości ekipy rządowej w Rumunii, włącznie z prezydentem Ignacym Mościckim i Naczelnym Wodzem Edwardem Rydzem-Śmigłym; sporami o wyznaczenie ich następców; wreszcie – wyraźnie antysanacyjną orientacją nowego premiera generała Władysława Sikorskiego. W kraju te podziały okazują się jeszcze żywsze, nakładają się na nie w dodatku ambicje montowania własnych formacji zbrojnych i struktur podziemnych. Ocalali i pozostali w kraju oficerowie, adwokaci, posłowie, którzy w ogromnej większości nie posiedli jeszcze „sztuki konspirowania", powołują dziesiątki inicjatyw. Gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski postawiony na czele pierwszej „ogólnokrajowej" struktury konspiracyjnej, Służby Zwycięstwu Polski (SZP) w żaden sposób nie był w stanie ich kontrolować.

W krąg jednej z takich inicjatyw trafia Jan Karski, docierając za pośrednictwem swojego brata Mariana, wówczas stołecznego komendanta „granatowej" policji, do Centralnego Komitetu Organizacji Niepodległościowych (CKON). Na czele dumnie brzmiącej, lecz po trosze kanapowej struktury stoi Ryszard Świętochowski, przedwojenny działacz ludowców działający na podstawie... upoważnienia wydanego jeszcze we wrześniu 1939 przez generała Sikorskiego. Dystansuje się on od SZP jako struktury zbyt sanacyjnej i zabiega o godność delegata rządu na kraj. Paradoksalnie młody Karski, już namaszczony przez CKON na „posłańca do Sikorskiego", przygotowuje raport o sytuacji w kraju wspólnie z bratem, który uważa się za piłsudczyka i pragnie za pośrednictwem Jana dotrzeć do takich środowisk we Francji.

Na razie, jesienią 1939, Jan Karski zdobywa pierwsze szlify kurierskie, odwiedzając ziemie wcielone do Rzeszy (Poznań) i rodzinną Łódź, przekradając się przez kordon niemiecko-sowiecki do Lwowa, podróżując po Generalnej Guberni od Lublina po Kraków. Relacja – zarówno jej pierwsza wersja spisana jeszcze w kraju w grudniu, jak i druga zaprezentowana rządowi Sikorskiego w Angers w lutym 1940 roku – ujawnia to, co biograf Karskiego Andrzej Żbikowski określił mianem „talentu analityka". Zdolność do wychwycenia elementów najistotniejszych i ukrytych prawidłowości, a zarazem przekazania symbolicznych scen. Dwa zdania z raportu mówiące o pierwszym etapie podróży kuriera do Krakowa („W ogóle Generalne Gubernatorstwo robi wrażenie obszaru, na którym dokonywają się niekończące się wędrówki mieszkańców. Nieomal każdy kogoś szuka lub radby kogoś znaleźć...") pokazują Polskę po wrześniu lepiej niż niejedna powieść.

Misja Karskiego nie ogranicza się jednak do spisania obrazów i wrażeń: odbywa rozmowy z przedstawicielami najważniejszych środowisk politycznych skupionych wokół CKON – ludowców, socjalistów, kilku ugrupowań endeckich – z których każdy zobowiązuje go do możliwie wiernego przekazania relacji „swoim", tworzącym środowiska polityczne przy rządzie Sikorskiego w Angers. Sam kurier po latach określał swą rolę mianem „płyty gramofonowej".

26-latek rusza do Krakowa w połowie stycznia 1940 roku. Tu ważna uwaga: nie był pierwszym „kurierem", może nawet nie dziesiątym. Trasą przez Tatry, wtedy jeszcze względnie bezpieczną, wędrowały w tym czasie setki żołnierzy, często ochotników usiłujących się dostać do wojska polskiego. Pierwszą placówkę zajmującą się wyłącznie przerzucaniem kurierów stworzono w Budapeszcie już w połowie października 1939 roku. Już jesienią wysłannicy podziemia przedzierali się również przez pozostające pod sowiecką okupacją Karpaty Wschodnie (słynni „biali kurierzy" opisani później przez Tadeusza Chciuka-Celta), przez państwa bałtyckie, a nawet przez Niemcy. Przed Karskim do ekipy Sikorskiego dotarli z kraju w misji kurierskiej m.in. Stanisław Sosabowski i Nina Grudzińska, wrócili przed nim z kolei do Warszawy m.in. Władysław Gieysztor i Konstanty Wołosiewicz. Służby kurierskie rozbudowywano przez całą II wojnę światową, ich obsługą zajmowały się ponad 2 tysiące osób. Kurierzy wędrowali z bronią, z pieniędzmi, w misjach wywiadowczych, wysyłani przez poszczególne służby, nieraz również partie. Większość wypełniła swoją służbę anonimowo. Tych kilka powszechnie kojarzonych nazwisk – obok Karskiego są to przede wszystkim Jan Nowak-Jeziorański i Jerzy Lerski – zostało zapamiętanych za sprawą swoich talentów literackich, ale też ze względu na szczególną wagę misji. Byli nie tyle kurierami, ile emisariuszami politycznymi mającymi za zadanie koordynować współpracę między rządem na uchodźstwie a krajem.

Żyletka i cena krwi

Czy Karski zdawał sobie sprawę z wagi politycznej swojej misji? Mimo śmiertelnego ryzyka, najbardziej traumatycznym doświadczeniem okazało się tym razem otarcie nóg w nierozchodzonych butach narciarskich. Poza tym podróż minęła luksusowo: głównie w pociągu pierwszej klasy z Budapesztu przez Belgrad, Zagrzeb i Mediolan do Modane na granicy francuskiej.

Rysujący się dramat daje o sobie znać w jednym bodaj momencie jego misji: gdy spisuje raport „Zagadnienie żydowskie w kraju" i informuje nie tylko o represjach czy o kolaboracji części ludności żydowskiej z Sowietami (te fakty znane były rządowi polskiemu w Angers już wcześniej), ale rozważa też możliwości stworzenia przez hitlerowców na ziemiach polskich „czegoś w rodzaju rezerwatu". Poza tym celnie zauważa, że emocje antysemickie mogą stanowić fundament „wąskiej kładki, jedynej, na której spotkać się mogą Niemcy i duża część polskiego społeczeństwa".

Z powrotem do kraju Karski czeka aż do kwietnia, nieświadom dokonujących się w tym czasie przetasowań i dramatów: w Warszawie powstaje Polityczny Komitet Porozumiewawczy (PKP), czyli cywilna struktura Związku Walki Zbrojnej, aresztowani zaś zostają liderzy konspiracyjnego CKON. Kurier z Angers nie zdoła więc spełnić pierwszej części swojej misji, czyli umocnić pozycji tej struktury. Wywiąże się jednak doskonale z drugiej: przekaże liderom PPS, ludowcom i endecji, jak według premiera Sikorskiego delegat rządu ma współpracować z konspiracją wojskową i politykami.

Już w czerwcu 1940 roku rusza w trzecią misję, tym razem pod pseudonimem „Witold" i z mandatem nie jednego środowiska politycznego, lecz Państwa Podziemnego. Rozmowy z nestorami polskiej polityki – Kazimierzem Pużakiem, Aleksandrem Dębskim, Stefanem Korbońskim – się powiodły, struktury cywilne krzepną. Przez Kraków i Nowy Sącz trafia do Piwnicznej i z AK-owskim przewodnikiem Franciszkiem Musiałem rusza przez Małe Pieniny w kierunku Starej Lubowli. Udaje im się przejść niemal całą Słowację. 20 kilometrów od granicy węgierskiej zdradza ich gospodarz chałupy, w której nocują. Opis przesłuchań i tortur w preszowskiej siedzibie Gestapo, umieszczony w „Tajnym państwie", był pewnie jednym z pierwszych, z jakimi zapoznawał się czytelnik amerykański. Jest może bardziej „filmowy" niż to, co znamy z autentycznych relacji tych, którzy przeżyli. Ale nawet w tej sytuacji udaje się Karskiemu uciec przed patosem: „Nie urodziłem się widać na bohatera, który, katowany, do końca wytrzymuje i umiera z imieniem ojczyzny na ustach. Jedynym słowem, które wypełniało mój umysł i zwielokrotnione pchało się na usta, było obrzydliwość" – komentuje swoją decyzję o samobójstwie, na które zdecydował się, by uniknąć dalszych tortur.

Został odratowany, a następnie przerzucony do szpitala w Nowym Sączu. Oczywiście po powrocie do zdrowia czekał go ciąg dalszy śledztwa – i do tego Państwo Podziemne postanowiło nie dopuścić. Zbyt ważny był i zbyt wiele wiedział „Witold". Odbijanie ze szpitali można by uznać za polską tradycję konspiracyjną – w podobny sposób odzyskał wolność u progu XX wieku Józef Piłsudski więziony w Petersburgu, w stanie wojennym umknął w ten sposób Służbie Bezpieczeństwa Jan Narożniak – tym razem jednak cena, jaką przyszło zapłacić, była wyjątkowo wysoka. Po ucieczce więźnia Gestapo rozstrzelało aż 32 osoby. Doktor Jan Słowikowski, który kierował przygotowaniami do ucieczki, ocalał. Zmarł dopiero przed czterema laty. Ale pamięć ofiary, jaką zapłaciło za jego wolność podziemie, podobnie jak pamięć tortur, jakim został poddany, nigdy nie opuściła Karskiego.

Być może dlatego nie odnajdował się w zwyczajnej pracy podziemnej, do której został przydzielony po rekonwalescencji (nasłuch radiowy czy prowadzenie akcji „N", czyli adresowanej do Niemców kampanii propagandowej). Za to chętnie zgłosił się na kolejną misję.

Przygotowania do czwartej misji rozpoczyna Karski w czerwcu 1942 roku: kilkakrotnie spotyka się z ciężko już wówczas chorym delegatem rządu na kraj Cyrylem Ratajskim. Usiłuje wyważać racje cywilnego i wojskowego pionu Państwa Podziemnego, które miały tendencję do wchodzenia w spór, a jako że po preszowskiej wpadce nie chce obciążać się posiadaniem mikrofilmu, usiłuje zapamiętać dziesiątki stron raportów.

Jednocześnie spotyka się z przedstawicielami środowisk żydowskich: w pierwszej kolejności z Leonem Feinerem z podziemnego Bundu. Zagłada już trwa. Niemcy są coraz bliżsi wymordowania niemal wszystkich polskich Żydów. Karski zostaje przerzucony do jednego z obozów koncentracyjnych. Przez lata sądził (i taką informację przekazywał w dobrej wierze na Zachodzie), że trafił do Bełżca, czyli pierwszego stworzonego na terenie naszego kraju obozu śmierci. W rzeczywistości, jak dziś wiemy, w mundurze ukraińskiego strażnika przez kilka godzin patrzył na sceny rozgrywające się na rampie przeładunkowej w małym obozie przejściowym w pobliżu Bełżca, w Izbicy Lubelskiej („Izbica, Izbica, żydowska stolica" – nucono w międzywojniu). Wie już o mordach w Sobiborze i Treblince. Feiner, związany również z ŻOB, wprowadza go w ostatnich dniach sierpnia zakonspirowanym tunelem łączącym piwnice dwóch kamienic przy ulicy Muranowskiej do warszawskiego getta, gdzie zobaczy polowanie na ludzi i leżące przy krawężniku niepochowane nagie zwłoki.

„Obraz nie z tego świata" – napisze o tym po latach. Przez Berlin, Brukselę, Pireneje, Madryt i Gibraltar wędruje do Londynu przeszło dwa miesiące: od połowy września do końca listopada. Podczas pierwszego spotkania z premierem Stanisławem Mikołajczykiem 27 listopada – wbrew oczekiwaniom rozmówcy mającego swoje kalkulacje polityczne, prowadzącego rozpaczliwą grę o uznanie racji Polski przez coraz bardziej obojętnych aliantów – zaczyna natychmiast mówić o tym, co zobaczył na Muranowskiej.

Kolejne relacje składa prezydentom (Polski – Władysławowi Raczkiewiczowi, a kilka miesięcy później Stanów Zjednoczonych – Rooseveltowi), ministrom i szefom wywiadu, amerykańskim biskupom i rabinom, Arthurowi Koestlerowi i Herbertowi Wellsowi. W lutym 1944 roku rozpoczyna kilkumiesięczną podróż po USA, przygotowuje do druku książkę „Tajne państwo", która staje się bestsellerem i jednym z najważniejszych dla opinii publicznej w USA świadectw zbrodni niemieckich.

Te i późniejsze działania Karskiego wolno chyba określić mianem piątej misji. Zakończył ją 13 lipca 2000 roku, w wieku 86 lat.

wojciech stanisławski

To, co przydarzyło się Janowi Kozielewskiemu w młodości, w zasadzie jest dobrym materiałem na pomnik II Rzeczypospolitej. Kraju oferującego półsierocie z ubogiej łódzkiej rodziny szlify podchorążego rezerwy, stypendia i staże w całej Europie, możliwość studiowania prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, a wreszcie karierę dyplomatyczną. Oczywiście – jak to zwykle w życiu bywa – decydujące były zdolności samego młodzieńca, ale nie bez znaczenia opieka starszego brata Mariana. W latach 30. XX wieku był on wysokim oficerem Policji Państwowej, a po śmierci ojca wspieranie Jana uważał za swój obowiązek.

Pozostało 95% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo