wojciech stanisławski
To, co przydarzyło się Janowi Kozielewskiemu w młodości, w zasadzie jest dobrym materiałem na pomnik II Rzeczypospolitej. Kraju oferującego półsierocie z ubogiej łódzkiej rodziny szlify podchorążego rezerwy, stypendia i staże w całej Europie, możliwość studiowania prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, a wreszcie karierę dyplomatyczną. Oczywiście – jak to zwykle w życiu bywa – decydujące były zdolności samego młodzieńca, ale nie bez znaczenia opieka starszego brata Mariana. W latach 30. XX wieku był on wysokim oficerem Policji Państwowej, a po śmierci ojca wspieranie Jana uważał za swój obowiązek.
Z przedwojennych zdjęć uśmiecha się do nas mężczyzna elegancki i przystojny, pieszczoch losu, jak pisał o sobie Czesław Miłosz. Dość zresztą sięgnąć do sceny otwierającej „Tajne państwo", zbeletryzowaną wojenną opowieść Karskiego, by odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w środku scenariusza jednej z przesłodzonych komedii filmowych międzywojnia. „Noc 23 sierpnia 1939 roku zeszła mi na wesołej zabawie. Wydawał ją syn ambasadora Portugalii w Warszawie, Susa de Mendes. Miał około 25 lat i był moim rówieśnikiem. Był też szczęściarzem – bratem pięciu pięknych i czarujących sióstr. Dość często widywałem jedną z nich i dlatego nie mogłem wprost doczekać się naszego wieczornego spotkania. Nastrój zabawy był wesoły i beztroski".
Oczywiście trzeba pamiętać, że to relacja pisana w roku 1944 dla amerykańskiego masowego czytelnika, który nie zna jeszcze relacji z gruzowiska, jakim stała się Europa. A zarazem, jeśli spojrzeć na ten sielankowy prolog nieco bardziej podejrzliwie, nietrudno dostrzec przedsmak, zapowiedź tego, co dla młodego Kozielewskiego-Karskiego szykował los. Bo tej samej nocy zostaje przecież zmobilizowany. Po wrześniowej klęsce, kiedy nawet nie powąchał prochu, ląduje w sowieckim obozie dla internowanych, skąd udaje mu się wydostać dzięki mało znanemu punktowi w pakcie Ribbentrop-Mołotow pozwalającemu na powrót do Polski jeńców pochodzenia niemieckiego. Jego rodzinna Łódź to już część Rzeszy, a w sowieckim bałaganie nie sprawdzają fałszywych informacji. W listopadzie 1939 roku ucieka z transportu i trafia do Warszawy. Tapety w salonie państwa Mendes zostały już przez ten czas osmalone.
Pieszczoch na zgliszczach
Warszawa to w tym czasie miasto bez szyb, gdzie przewalają się tłumy uchodźców z ziem wcielonych do Rzeszy, odbywają pierwsze łapanki (11.11.1939) i uliczne egzekucje. A jednak w tym samym czasie rozpoczyna się życie konspiracyjne – mimo świadomości klęski i osamotnienia w świecie, w którym zawiedli sojusznicy. Dzieje się to w cieniu wielkiego sporu o przyczyny wrześniowej porażki, którego konsekwencją jest rozłam na dwa obozy: wierny tradycji Piłsudskiego i antysanacyjny. Poza granicami Polski spór ten już w pierwszych tygodniach zaowocuje internowaniem większości ekipy rządowej w Rumunii, włącznie z prezydentem Ignacym Mościckim i Naczelnym Wodzem Edwardem Rydzem-Śmigłym; sporami o wyznaczenie ich następców; wreszcie – wyraźnie antysanacyjną orientacją nowego premiera generała Władysława Sikorskiego. W kraju te podziały okazują się jeszcze żywsze, nakładają się na nie w dodatku ambicje montowania własnych formacji zbrojnych i struktur podziemnych. Ocalali i pozostali w kraju oficerowie, adwokaci, posłowie, którzy w ogromnej większości nie posiedli jeszcze „sztuki konspirowania", powołują dziesiątki inicjatyw. Gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski postawiony na czele pierwszej „ogólnokrajowej" struktury konspiracyjnej, Służby Zwycięstwu Polski (SZP) w żaden sposób nie był w stanie ich kontrolować.