Nowy rok będzie kluczowy dla dalszych losów PO jako najbardziej skutecznej partii w historii III RP. Platformę czekają potrójne wybory – a najważniejsze mogą się okazać te, o których się w ogóle nie mówi.
Odwleczona walka
Maciej Płażyński odszedł z Platformy w 2003 r. Andrzej Olechowski opuścił partię sześć lat później. Od 2009 r. jedynym ojcem założycielem Platformy pozostawał Donald Tusk. I choć dobierał sobie od czasu do czasu pomocniczych liderów – jak Jan Rokita czy Zyta Gilowska – to pozbywał się ich bez mrugnięcia okiem, gdy zaczynali zagrażać jego pozycji.
Z tego punktu widzenia rok 2014 był przełomowy. Tusk wyjechał do Brukseli na stanowisko szefa Rady Europejskiej, co uruchomiło w partii podskórną walkę o władzę. Wyznaczenie przez Tuska na swą następczynię Ewy Kopacz jedynie odwlokło otwarte starcie o przywództwo nad Platformą. W roku 2015 tej wojny – kluczowej dla dalszych losów PO – już nie da się uniknąć.
2015 rok będzie miał dla Platformy formę trójskoku. Latem partię czekają wybory prezydenckie, które są jednak jej najprostszym politycznym zadaniem w 2015 r. W partii panuje błogi spokój wynikający z przekonania, że Bronisław Komorowski zwycięży w cuglach. Prezydent jest dziś jedynym politykiem, który ma w partii pozycję niekwestionowaną i cieszy się szacunkiem, nawet jeśli w partii popularne są żarty z jego przaśno-dożynkowej formuły prezydentury. Dla PO wybory prezydenckie nie będą stanowić żadnego szczególnego wysiłku, poza finansowym, bo partia będzie musiała wyłożyć kilka milionów na kampanię.
Jak mówią współpracownicy prezydenta, Komorowski jest dziś bardziej potrzebny Platformie niż ona jemu. Rzeczywiście, Platforma liczy na to, że sukces Komorowskiego – najlepiej pobicie kandydata PiS Andrzeja Dudy już w pierwszej turze – stanowić będzie najlepszy możliwy początek kampanii przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi, które mogą przebudować scenę polityczną na lata.