Za słabe dowody, potrzeba przesłuchania dodatkowych świadków czy zadania pytań biegłym to kilka z powodów, dla których przełożeni prokuratorów ingerują w postępowania prowadzone przez podwładnych. Zmieniają ich decyzje czy wręcz zabierają śledztwa. Jeśli dzieje się tak, gdy prokurator chce stawiać zarzuty politykowi – budzi to wątpliwości. Oto najgłośniejsze takie przypadki z ostatnich lat.
Śledztwo stracili prokuratorzy z Białegostoku badający m.in. domniemane zaniedbania ze strony ministerialnych urzędników w aferze hazardowej. Sprawdzali, kto odpowiada za to, że rynek zalały automaty, tzw. jednoręcy bandyci, pozwalające wygrywać więcej, niż określały przepisy. Traciło na tym państwo.
W 2014 r. zarzut niedopełnienia obowiązków miał usłyszeć Jacek Kapica – wiceminister finansów i szef Służby Celnej. Prowadzący śledztwo wydał postanowienie o przedstawieniu zarzutu, ale uchylili je przełożeni, uzasadniając, że brakuje dowodów. Prokuratura Generalna przeniosła śledztwo do Poznania.
Sprawy nie dokończył też Andrzej Piaseczny z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, który w 2012 r. chciał stawiać zarzut m.in. paserstwa Krzysztofowi Bondarykowi, wtedy szefowi ABW. Chodziło o zakup samochodu z poprzedniej firmy Bondaryka za 67 tys. zł. Według śledczego cena mogła być zaniżona o 90 tys. zł.
Piasecznego bronili koledzy, ale Krajowa Rada Prokuratury nie dopatrzyła się zamachu na niezależność śledczego.
– Sprawę dostał potem jeden z broniących Piasecznego śledczych. I on nie znalazł podstaw, by oskarżyć Bondaryka. Kupno auta po okazyjnej cenie nie jest paserstwem – mówi nam jeden z warszawskich prokuratorów.
Zarzutów nie zdążył postawić też Rafał Nagrodzki, znany katowicki prokurator (który prowadził m.in. słynne śledztwo w sprawie majątku Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich). Miał zbadać, czy były polityczne naciski na dyrektora krakowskiego Urzędu Kontroli Skarbowej dotyczące Rafinerii Trzebinia. UKS umorzył spółce zapłatę 900 mln zł zaległej akcyzy.