Wyrok jest prawomocny, ale obrońcy oskarżonych zapowiedzieli, że poproszą rzecznika praw obywatelskich o złożenie kasacji.
Sprawa ciągnie się od dziewięciu lat. W sierpniu 2007 r. do Nangar Khel ruszył polski patrol. Żołnierze mieli dokonać demonstracji siły, bo wcześniej w jej pobliżu na minę pułapkę zastawioną przez talibów wpadł polski rosomak. W wiosce akurat trwało wesele. Padły strzały. Zginęło sześć osób, trzy zostały ranne. Prokuratura wojskowa oskarżyła siedmiu żołnierzy o popełnienie zbrodni wojennej.
W pierwszym procesie, w 2011 r., Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił żołnierzy. Sprawa trafiła do Izby Wojskowej SN. W 2012 r. prawomocnie uniewinniono kpt. Olgierda C. oraz dwóch szeregowych. Do ponownego rozpoznania trafiła sprawa czterech członków plutonu: dowódcy ppor. Łukasza Bywalca, jego zastępcy chor. Andrzeja Osieckiego, plut. Tomasza Borysiewicza oraz szer. Damiana Ligockiego (wszyscy zgadzają się na podawanie swych danych).
W ponownym procesie prokuratura podtrzymała zarzuty dotyczące zbrodni wojennej. Żądała ośmiu lat więzienia dla Bywalca, 12 lat dla Osieckiego, ośmiu dla Borysiewicza i pięciu lat dla Ligockiego. Trzej pierwsi mieliby też zapłacić po ponad 80 tys. zł zadośćuczynienia rodzinom i ofiarom tragedii oraz od tysiąca do 800 zł nawiązki na cel społeczny. Zdaniem prokuratora działali oni umyślnie i „co najmniej godzili się na śmierć cywili".
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że zbrodni wojennej nie popełniono. Stwierdził jednak, że żołnierze nieprawidłowo wykonali rozkazy (obsługujący moździerz Borysiewicz został też uznany za winnego nieostrożnego obchodzenia się z bronią), i skazał trzech oskarżonych na kary więzienia w zawieszeniu; wobec Ligockiego warunkowo umorzył postępowanie, uznając jego winę.