Towar reglamentowany

Jedni wspominają je jako symbol kryzysu, inni ironizują, wytykając towarzyszące im absurdy.  Jeszcze 30 lat temu kartki wyznaczały rytm życia codziennego Polaków

Publikacja: 12.01.2013 00:01

Towar reglamentowany

Foto: Fotorzepa, Adam Burakowski Adam Burakowski

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Hasło: PRL. Odzew: puste sklepy, kolejki, kartki. Tę powtarzaną od 20 lat wyliczankę potrafią dziś pewnie wyrecytować z pamięci nawet przedszkolaki. Wszystko to oczywiście prawda. Stało się godzinami, by kupić kilka rolek papieru toaletowego, którego i tak dla wszystkich nie wystarczało. W sklepach spożywczych między półkami hulał wiatr, owiewając czasem jakąś samotną butelkę octu, albo smutny słoik musztardy.

Kartki – skrupulatnie wycinane nożyczkami przez zgorzkniałe ekspedientki – pozwalały na zakup głodowych racji towarów w inny sposób oficjalnie niedostępnych. A jednak wrzucenie ich do worka z napisem „mroki komuny" nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Mroczne były przyczyny, dla których je wprowadzono. Tragikomiczne konsekwencje.

W tamtym miejscu i czasie one same były jednak wartością pozytywną – obietnicą złożoną przez partię, że mimo szalejącego kryzysu i zupełnego braku wszystkiego obywatel coś jednak otrzyma. Wprowadzono je zresztą – o czym dziś nie chce się za bardzo pamiętać – na wyraźną prośbę tychże obywateli. Jedenasty z 21 słynnych postulatów „Solidarności" z sierpnia 1980 r. głosił wyraźnie: „Wprowadzić na mięso i przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji)".

Związkowy samobój

Wprowadzono więc, ale tak opieszale i po tak licznych interwencjach „Solidarności", że ostatecznie trafiły one do obiegu blisko rok po podjęciu decyzji – w kwietniu 1981 r. O niechęci, z jaką partyjni aktywiści podchodzili do kartek, świadczy zresztą już sam ich wygląd. Kiedy w 1976 r. Edward Gierek wprowadził reglamentację cukru, na rynek wypuszczono zgrabny bon towarowy o wymyślnej, jednocześnie ascetycznej i monumentalnej na socrealistyczną modłę grafice. Rzecz ciekawa – ich reprodukcje znalazły się na plakatach wyborczych szwedzkich prawicowców konkurujących z socjaldemokratami. Podpis brzmiał: „Czy chcesz tego w Szwecji".

Kartki z lat 80. były natomiast paskudnymi talonami, dość podobnymi do tych, które emitowała III Rzesza w podbitych krajach, choć jednak trochę brzydszymi. Cóż, Gierek miał konkretny cel – nadwyżkę cukru mógł eksportować, a pozbawiając rynek tego pożytecznego towaru, powstrzymywał bimbrowników i zwiększał zyski z państwowego monopolu alkoholowego. Kania, a potem Jaruzelski działali natomiast wyłącznie pod przymusem związkowców.

Szybko jednak okazało się, że ci ostatni strzelili sobie w tym przypadku samobója. Władze musiały co prawda bardzo się pilnować, by minimalne normy trafiały do sklepów – powstało nawet coś w rodzaju pogotowia mięsnego – ale życie szarego obywatela zamieniło się w jeden wielki zaopatrzeniowy koszmar. Po pierwsze pewna ilość mięsa miesięcznie się należała, ale nikt nie powiedział, którego dnia danego miesiąca będzie można je dostać. Efekty były takie jak choćby sytuacja opisana przez Kazimierza Brandysa: „W długim ogonku przed sklepem mięsnym nagle wybuchł tumult. Ludzie wrzasnęli, zbili się ze sobą, napierając na drzwi, zobaczyłem poczerwieniałe twarze, otwarte usta, wytrzeszczone oczy. Przyszło mi na myśl, że coś się zawaliło czy eksplodowało. Ale nie. Ogonek dostrzegł tylko nadjeżdżający furgon. To była chwila dowiezienia mięsa".

Brandys był pisarzem, jego notatki są więc pełne literackiej subtelności. Przeciętni Polacy wspominają takie sytuacje bez upiększeń. – W pysk dostałem – mówi po latach z lekkim uśmiechem pan Andrzej Jadwisiński z warszawskiego Mokotowa. – Teraz się śmieję, ale wtedy to takie zabawne nie było. Kolejka stała już o 4 rano, sklep otwierali o 6, więc wszyscy stali zmarznięci, nikt z nikim nie rozmawiał. Pamiętam, że jakaś baba dziecko wzięła, pewnie myślała, że bez kolejki się wciśnie. Pętało się i marudziło, a tu wszyscy rozdrażnieni. Kiedy otworzyli sklep, ludzie się rzucili do przodu, ja niechcący trąciłem nogą to dziecko, rozbeczało się, no i baba mnie w pysk. Tak mnie zatkało, że kolejkę straciłem i w końcu prawie nic dla mnie nie zostało.

Problem PRL-owskich ogonków nie wynikał jedynie z braku zaopatrzenia. System kartkowy spowodował, że ekspedientki musiały precyzyjnie wycinać nożyczkami malutkie odcinki, umieszczać je w specjalnych kasetkach, później zaś naklejać na kartonowe plansze. Wydaje się to banalne, ale przy tłumie oczekujących ludzi ten kilkuminutowy przestój przy każdym kliencie oznaczał dodatkowe godziny czekania. Nic też dziwnego, że agresja złaknionych mięsa Polaków często skierowana była właśnie na ekspedientki.

Tym bardziej że posądzane one były – nierzadko całkiem słusznie – o ukrywanie towaru na zapleczu. W jednym ze sklepów Sosnowca poirytowani brakiem towaru i tempem obsługi klienci wdarli się na zaplecze i okupowali sklep do godz. 2.30, domagając się przy tym interwencji „Solidarności". Bezskutecznie. Interweniowała za to milicja. – Wyzwiska? To była codzienność – przyznaje Maria Jastrzębska, w latach 80. pracująca w delikatesach na stołecznej Pradze. – Czasem za ręce łapali, za ladę chcieli zaglądać. Człowiek się potem dziwił, że my takie opryskliwe byłyśmy. A jak tu nie być, jak codziennie cię od złodziejek i jeszcze gorszych wyzywają. Bójki? U nas w sklepie się nie bili. Pod sklepem tak, zdarzało się, ale to takie przepychanki były raczej.

A wszystko to, kiedy na kartki były tylko cukier i mięso.

Wódka przez sitko

Jeszcze w tym samym 1981 r. reglamentacją objęto praktycznie wszystko: masło, cukierki, czekoladę, mąkę pszenną, kaszę, płatki, ryż, alkohol, papierosy, proszek do prania, mydło toaletowe, oliwkę i mleko w proszku dla dzieci, mleko o zawartości tłuszczu 3,2 proc., smalec. Reglamentacji nie uniknęły nawet same... kartki. Aby otrzymać talon na konkretny produkt, trzeba było zdobyć osobną kartkę, na której zaznaczano otrzymane... kartki. Jakby tego było mało, każdego miesiąca komunikaty w mediach informowały o wprowadzanych zmianach. Na przykład w sierpniu za talon na mięso cielęce z kością można było dostać mielone, a w listopadzie cukier albo masło. I w ten sposób Polska wkroczyła w stan słynnego dziś PRL-owskiego absurdu. Jeśli doliczyć do tego oprócz klasycznych kartek niezliczone talony: na samochód, na lodówkę, na garnitur, na buty do trumny (wymagane było zaświadczenie o zgonie), to stanie on już przed nami w pełnej krasie. Nikt nic nie wiedział i brano, co dawali.

Oczywiście Polak nie byłby Polakiem, gdyby i w tej sytuacji nie wykombinował rozwiązania. Tutaj największą inicjatywę wykazywano w przypadku alkoholu. Ponieważ miesięcznie wypadało pół litra wódki na głowę, trudno było wyobrazić sobie życie towarzyskie. Tym bardziej gdy ktoś miał dziecko – wówczas za bon na Czystą trzeba było czasem kupić mu czekoladę (ustawodawcy musieli wykazać się niezłym poczuciem humoru, decydując, że te akurat produkty mogą być kupowane wymiennie). Tak czy inaczej oprócz wszechobecnego pędzenia bimbru sposób na zwiększenie ilości wódki na rynku miały ekspedientki. Kartki na alkohol były drukami ścisłego zarachowania, nie dało się więc gorzałki ot tak podprowadzić. Można jednak było oficjalnie zgłosić stłuczenie butelki i sprawa uchodziła na sucho. Ponieważ jednak te „tłukły" się w pewnym momencie na potęgę, władza wprowadziła każdorazowe kontrole, które miały udowodnić, czy przed stłuczką butelka nie została przypadkiem otwarta. I na to znaleziono jednak sposób. – Brało się sito, kładło na jakimś garnku i wtedy rozbijało się flaszkę – wspomina Antoni Miszczak, emerytowany magazynier. – Szkło zostawało na sitku, zawartość przelewało się do wygodniejszego naczynia i byliśmy pół litra do przodu.

Między innymi wszechobecność takich sytuacji sprawiła, że talony nie były tak naprawdę nikomu na rękę. Kraj i tak pogrążał się w kryzysie, władza musiała decydować się na obniżki kartkowych norm (jeszcze w 1981 r. o ok. 20 proc.) i podwyżki cen (w 1982 r. żywność zdrożała średnio o 241 proc.), w efekcie czego nawet wspomniane normy były czasem niemożliwe do wykupienia. Wynikały z tego ciągłe straty, gdyż rozwijał się coraz prężniej rynek nielegalnego handlu i nieustannie dochodziło do drobnych kradzieży. Już 1 lutego 1983 r. zniesiono reglamentację proszku do prania i mydła, w kwietniu zaś papierosów, alkoholu i cukierków. Rok później odwołano reglamentację mąki, przetworów zbożowych, waty, masła oraz tłuszczów zwierzęcych i roślinnych. W listopadzie 1985 r. wycofano kartki na cukier. 1 czerwca 1986 r. skreślono z listy towarów reglamentowanych kaszę mannę. W następnym roku wyroby czekoladowe, a od 1 stycznia 1989 r. ostatecznie wycofano bony na benzynę. Jako ostatnie zniknęły kartki na mięso. Co ciekawe, mimo niepopularności reglamentacji społeczeństwo miało sporo obaw, jak rynek bez nich sobie poradzi. Przez pewien czas krążyła nawet opinia, że wycofanie talonów na mięso było ostatnim psikusem, jaki zrobiła Polakom odchodząca komuna. Nic nie wyrażało jej lepiej niż uliczne powiedzonko z tamtych czasów: „Wałęsa zamiast mięsa".

Lipiec 2011

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Hasło: PRL. Odzew: puste sklepy, kolejki, kartki. Tę powtarzaną od 20 lat wyliczankę potrafią dziś pewnie wyrecytować z pamięci nawet przedszkolaki. Wszystko to oczywiście prawda. Stało się godzinami, by kupić kilka rolek papieru toaletowego, którego i tak dla wszystkich nie wystarczało. W sklepach spożywczych między półkami hulał wiatr, owiewając czasem jakąś samotną butelkę octu, albo smutny słoik musztardy.

Pozostało 95% artykułu
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?