Po dwóch latach prześwietlania byłego prezydenta Warszawy, byłego sekretarza generalnego PO, dziś europosła Pawła Piskorskiego, zamknięto dwa główne wątki sprawy. Śledczy nie znaleźli dowodów, że Piskorski skłamał w oświadczeniach majątkowych, i nie dopatrzyli się nieprawidłowości w uzyskaniu przez europosła i jego żonę ponad 1,1 mln zł dopłat do ziemi z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. – Umorzyliśmy te wątki, ponieważ uznaliśmy, że działania eurodeputowanego nie zawierają znamion przestępstwa – mówi „Rz” Robert Makowski, szef Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
– Od początku mówiłem, że jestem czysty – skomentował „Rz” na gorąco Paweł Piskorski.
Jego majątek zaczęto sprawdzać jeszcze za rządów PiS. Prokuratura wzięła pod lupę oświadczenia majątkowe Piskorskiego z lat 2001 – 2002, uznając, że są w nich rozbieżności między kwotami zadeklarowanymi a faktycznymi. Na przykład w tym z 2001 r. Piskorski wpisał, że jego „zasoby pieniężne” wynoszą 480 tys. zł. Faktycznie wynosiły 517 tys. zł. W innym przypadku nie wpisał do oświadczenia ok. 250 tys. zł ulokowanych w bonach skarbowych. Piskorski tłumaczył to pomyłką, bo bank błędnie go poinformował o stanie konta.
Śledczy jego wyjaśnienia uznali za wiarygodne. Dlaczego? Przesądziły słowa pracownicy banku potwierdzające wersję posła. Przyznała, że podała mu złe informacje o stanie konta, a błąd wynikał z tego, że w 2001 r. bank jednocześnie prowadził księgowość papierową i wprowadzał jej elektroniczną wersję, co bywało powodem omyłek.
– Nie ma dowodu, że poseł działał świadomie, by ukryć majątek – mówi Robert Makowski.