Przypomnijmy jeden z nich, poświęcony solidarnościowej opozycji, ale przede wszystkim zachodnim mediom opisującym sytuację w Polsce: "Przycichli po ekscesach 16 miesięcy działania Solidarności - z udziałem nacjonalistycznej i populistycznej ekstremy. Ich ideały legły w gruzach. Dziś usiłują pomóc opozycji, sięgając po dobrze znane narzędzia. Po jednej stronie mają stać pozbawione empatii elity naszego państwa, po drugiej jakaś prawdziwa Polska (...) Nawet nie wyczuwają, jak stali się groteskowi.(...) Rozejm nie jest pojęciem znanym zagranicznym zwolennikom opozycji. W większości w reakcyjnej prasie, im kto ostrzejszy wobec PRL, tym chętniej publikowany. Nie ma tam nastroju refleksji i dbania o dobro wspólne...".
Ok, już wystarczy. To nie Jerzy Urban z "Trybuny Ludu". To Mirosław Czech z "Gazety Wyborczej", były sekretarz generalny kilku partii kiedyś rządzących, odstawionych przez Polaków na boczne tory. Trochę zmieniłem drobiazgi w jego dzisiejszym tekście, nazwy ugrupowań etc. Ale klimat wypisz wymaluj jak z "Żołnierza Wolności" w roku 1983.
Oczywiście "Gazeta" ma prawo używać języka propagandystów stanu wojennego. Być może Czech nie czuje żenady, być może uważa, że to normalny sposób opisywania medialnych konkurentów. Ale Adam Michnik i inni redakcyjni koledzy, którzy w latach 80. byli opluwani właśnie takim językiem powinni zwrócić mu uwagę, do jakiej tradycji nawiązuje.
A może nie ma już w "Gazecie" nikogo, kto by zwracał uwagę na dziennikarskie standardy? Dziś znów przy opisie okoliczności katastrofy smoleńskiej stek insynuacji, ukrytych pod stwierdzeniami typu "nie wiemy czy piloci zdecydowali sami, czy pod wpływem VIP-ów na pokładzie". Nie wiemy, ale piszemy. Dalej: "o fatalnej pogodzie musieli poinformować dysponenta lotu, czyli Kancelarię Prezydenta". Zauważcie Państwo, to zdanie od paru tygodni powtarza się w niemal każdym tekście "Gazety" poświęconym katastrofie, jakby autorzy używali metody "cut and paste", niezależnie czy to potrzebne w tekście. Chodzi o wbicie czytelnikom do głów (choć nie ma na to na razie dowodów – jest tylko domysł wyrażony słowami "musieli poinformować"), że to Lech Kaczyński doprowadził do katastrofy. Takie małe podłe sztuczki.
Kolegom z "GW", jeśli nie wiedzą, a chcą się dowiedzieć, radzę lekturę dzisiejszego [link=http://www.rp.pl/artykul/486684_Pytania_do_Rosjan.html" "target=_blank]tekstu Pawła Reszki i Michała Majewskiego[/link] w Plusie Minusie "Rzeczpospolitej". Dwóch najświetniejszych dziennikarzy śledczych, których nie sposób chyba przypisać do jakiejś politycznej opcji, zadaje Rosjanom pytania. Te, które „Wyborcza” konsekwentnie przemilcza. Bo gazeta w sprawie Smoleńska unika opisywania rzeczy ważnych, ukrywa niewygodne fakty, kładzie nacisk na sprawy marginalne i niepotwierdzone, a głównym autorytetem są dla niej rosyjskie putinowskie media.